Menu

niedziela, 22 lutego 2015

Wspomnienie drugie

Obserwuję jak ostatnia osoba z mojej rodziny opuszcza salę. Zostaję tylko ja i Andreas. A raczej ja i ciało Andiego, bo jego umysł jest zajęty lampieniem się w ekran telefonu. Uśmiecha się od czasu do czasu, klnie pod nosem a czasem po prostu marszczy brwi. Wzdycham i zamykam oczy.
Od mojego wybudzenia, czyli od tygodnia, przychodzi wiele osób, których imion ciągle nie mogę zapamiętać. Wiem jednak, że większość z nich to moja rodzina. Przynajmniej tak uważają, a ja im wierzę. Często też widzę Andreasa, Erika i Lisę. Ta ostatnia osoba jest krótko u mnie, ale dosyć często. Podaje się za moją przyjaciółkę a Wellinger to potwierdza. Podobno znamy się od małego i chodziłyśmy razem do szkoły. Ja, oczywiście, tego nie pamiętam.
Czasami Lisa przynosi różne rzeczy związane ze mną i z nią. Czasami są to zdjęcia a raz zeszyty, w których bazgrałyśmy, jak byłyśmy małe. Jednak fotografii jest znacznie więcej. Przedstawiają one różne okresy naszego dzieciństwa i dojrzewania. Jak kończyłyśmy podstawówkę, gimnazjum, liceum, wygrałyśmy szkolną olimpiadę sportową. Jedno zdjęcie jest jednak dla mnie wyjątkowe. Ja z moją przyjaciółką stoimy na piasku trzymając w rękach wiaderka oraz łopatki i uśmiechamy się do obiektywu szczerząc zęby. Widać u nas prawdziwe, niewinne uśmiechy i chyba to mnie najbardziej w tym urzeka. Na niektórych zdjęciach towarzyszy nam chłopak o blond włosach, błękitnych tęczówkach i szerokim uśmiechu. Gdy po raz pierwszy go zobaczyłam na zdjęciach, od razu wiedziałam, że to Andreas.
- Andreas. - odzywam się właśnie do niego, chłopca z fotografii. Unosi głowę znad telefonu. - Co ty tam robisz?
- Oglądam mecz. - odpowiada z powagą, ale jego oczy pozostają wesołe. - Borussia prowadzi z Bayernem. - dodaje gorzko.
Uśmiecham się triumfalnie.
Andi jest zagorzałym fanem Bayernu Monachium a Erik gra w Borussii Dortmund. Do tej pory ten pierwszy nie może się pogodzić z wyborem tego drugiego. Dostałam nawet zdjęcie małego Welliego w koszulce klubu stolicy Bawarii. Gdy mu je pokazałam, poprosił mnie o odbitkę. Twierdził, że może dzięki temu przyjmą go do oficjalnego fanklubu bawarskiej drużyny. Jego wywód skomentowałam salwą śmiechu, za co się na mnie śmiertelnie obraził. A wtedy się nauczyłam jednej rzeczy. Nigdy, ale to nigdy, nie naśmiewaj się z powyższego klubu ani z przywiązania do niego Andreasa.
- Gra Erik? - pytam, gdy znowu skupia się na meczu.
Kiwa głową, a kąciki jego ust unoszą się nieznacznie:
- Na razie jest niewidoczny na boisku jak śnieg na dworze.
- To było niemiłe, Andreas. - oznajmiam w tej samej chwili, gdy blondyn gwałtownie wstaje z krzesła. Unosi do góry ręce i głowę w podzięce dla kogoś. Domyślam się, że jego ukochana drużyna wyrównała i nie mylę się.
- Robben* wyrównał! - mówi podniesionym, ale podekscytowanym głosem.
Wszystko jest okay, gdyby nie fakt, że po chwili przychodzi zirytowana pielęgniarka i wygania z mojego pokoju młodego Wellingera, wschodzącą gwiazdę skoków narciarskich, pod pretekstem zakłócania ciszy. Wychodząc chłopak patrzy na mnie i nieznacznie mi macha na pożegnanie.
Zostaję sama.
Andreas Wellinger, jak dowiedziałam się trzy dni po obudzeniu się, jest skoczkiem narciarskim i całkiem dobrze mu idzie. Chwalił się nie raz, że jest najmłodszy w kadrze seniorskiej. Teraz, gdy jest wiosna a sezon się skończył, czeka na Letnie Grand Prix, czyli letnią wersję Pucharu Świata. A gdy nie ma skoków, to w całości oddaje się piłce nożnej jak dzisiaj.
Do teraz nie rozumiem co go fascynuje w tych całych skokach, ale wolę przemilczeć kwestię mojego gustu. Dla mnie to są faceci, lub kobiety, którzy narażają swoje zdrowie skacząc z ileś tam metrów nad ziemią z dwoma, drewnianymi deskami przypiętymi do nóg. Plus przyjmują nienaganną sylwetkę w locie jakby to miało im pomóc się nie zabić. Gratuluję pomysłu wymyślenia tego sportu.
Przymykam powieki usiłując zasnąć, ale bez skutku. Jestem rozbudzona i nie odpłynę do krainy Morfeusza przez następną godzinę. Pozostaje mi tylko zająć się czymś dopóki nie będę znużona.
Otwieram oczy i sięgam lewą ręką po mały karton, w którym znajdują się wszystkie rzeczy od Lisy. Podnoszę różne przedmioty i zdjęcia szukając tej jednej rzeczy. Z triumfem wyciągam fotografię. Znowu wpatruję się w dwie, uśmiechnięte dziewczynki: brunetkę i blondynkę. Obejmujemy się na tle placu zabaw. Stoimy w piaskownicy, a za nami znajdują się huśtawki. Dopiero teraz zauważam tam grupkę chłopców w tym samym wieku co ja i Lisa. Jestem niemal pewna, że za nimi jest zjeżdżalnia. Taka duża, czerwona, do której każde dziecko od razu podbiega po przyjściu na plac.
Wytrzeszczam oczy na tą myśl, ale nie jest ona domysłem a raczej wspomnieniem. I gdy już chcę odłożyć zdjęcie, widzę dokładnie tą samą scenę co na fotografii.

Idę wraz z mamą w stronę wejścia na plac zabaw jednocześnie trzymając ją za rękę. Jestem podekscytowana tym, że ponownie będę mogła się pobujać na tej huśtawce.
Chodzimy tu codziennie po przedszkolu, czyli od kiedy się wprowadziliśmy. Każdego dnia bujam się na tej samej żółtej huśtawce. Z kolejnym razem mam wrażenie, że jestem bliżej nieba. I tym razem, gdy jestem w powietrzu wyciągam rękę by go dosięgnąć. Jednak po chwili słyszę ostrzegawczy głos mamy:
- Caroline, trzymaj się dwiema rączkami sznurków!
Posłusznie opuszczam dłoń z powrotem łapiąc się linki. Gdy znajduję się blisko ziemi, zeskakuję z siodełka. Wtedy zauważam dziewczynkę bawiącą się w piaskownicy.
Widzę ją po raz pierwszy, jednak czuję rosnącą radość z faktu, że znalazłam pierwszą koleżankę w moim wieku. Podbiegam do mamy, biorę łopatkę oraz wiaderko i dołączam do niej. Siadam obok niej w piasku brudząc swoją błękitną sukienkę i wtedy mnie zauważa. Jej piwne wydają z siebie dziwny błysk, wąskie usta wykrzywiają się w szerokim uśmiechu a blond włosy lśnią w słońcu. Są bardzo jasne, niemal białe.
- Cześć! Jestem Lisa! - wita się ze mną wyciągając do mnie oblepioną piaskiem rękę. - Zrobimy razem babki z piasku? Takie wysokie aż do nieba! - pokazuje palcem na błękitne niebo
- Tak! - nie waham się w ogóle, tylko ściskam jej dłoń. - Mam na imię Caroline. Niedawno tu się wprowadziłam, a ty? - pytam nabierając piasek do wiaderka.
- Ja tu mieszkam od urodzenia. - oznajmia z lekką dumą w głosie. - Fajnie tu jest, ale chłopaki strasznie tu rozrabiają. - wskazuje na grupkę chłopców tłoczących się pod huśtawkami. Są w naszym wieku. - Czasami, gdy robię zamek z piasku, niszczą mi go! - kończy Lisa smutnym głosem.
Po wysłuchaniu jej historii, łapię ją za nadgarstek i pocieszam:
- Nie martw się. Razem obronimy twój zamek. - uśmiecham się do niej a ona mnie naśladuje.
Od tamtego dnia codziennie lepimy babki i bronimy zamki przed chłopakami.

Wstaję z łóżka i kieruję się do lustra znajdującego się w łazience. Czasami pielęgniarki pomagają mi z dojściem do tego pomieszczenia jakbym miała problemy z nogami.
Ja mam problem z głową, nie z nogami.
Rozglądam się na boki szukając jakiejkolwiek obecności pielęgniarek, lekarek, ale jest pusto. Wchodzę do środka zamykając cicho drzwi. Powoli podchodzę do lustra nie wiedząc czego się spodziewać.
Patrząc na zdjęcia widziałam siebie jako szczęśliwą nastolatkę o jasnej karnacji, pełnych ustach będące zawsze skierowane ku górze, ciekawe świata piwne oczy i lekkich rumieńcach na policzkach. Jednak nie widziałam siebie teraz, co mnie lekko przeraża. Za każdym razem przebywając w pokoju z lustrem, unikałam go jak ognia. Starałam się nie patrzeć w swoje odbicie i udawało mi się to.
Teraz czas to zmienić. Przenoszę wzrok z podłogi na lustro. Widzę dziewczynę o chorobliwie jasnej skórze, brązowych, lekko falowanych włosach sięgających do łopatek, pustych, pozbawionych błysku tęczówkach, spierzchniętych wargach i szczupłej sylwetce. Jest ubrana w nieskazitelnie białą koszulę a zamiast prawej ręki ma gips.
Wyglądam jak trup. Moja pierwsza myśl chyba idealnie opisuje mój wygląd fizyczny. Kompletnie nie pasuję do tej wesołej sześciolatki z mojego wspomnienia.
Dlaczego?
Gwałtownie odwracam się od swojego odbicia, ale napotykam wysoką blondynkę wpatrującą się prosto we mnie. Widząc mój wzrok lekko przechyla głowę na bok.
- Trochę makijażu i z powrotem będziesz przebojową Caroline. - oznajmia dziewczyna.
Unoszę kąciki ust ku górze.
- Cześć Lisa.
- Co ty tu robisz? Powinnaś odpoczywać. - pyta oburzona przyjaciółka.
Wzruszam ramionami.
- Poszłam się przejść. - wyjaśniam spokojnie kierując się do drzwi łazienki. Lisa podąża za mną. - Zwłaszcza po tym jak przeglądałam zdjęcia, na których wyglądam zupełnie inaczej. - przechodzę przez korytarz z powrotem do pokoju. - Co się zmieniło, Lisa? - pytam ponownie kładąc się na łóżku.
- To przez szpital. - odpowiada blondynka po dłuższej chwili. - Czasami wydaje mi się, że zabiera całą naszą pozytywną energię. Na pewno odzyskasz ją, gdy wyjdziesz z tego okropnego miejsca.
- Mam taką nadzieję, Lisa. - zgadzam się z nią. Po chwili zmieniam temat. - Pamiętasz to zdjęcia w piaskownicy? - kiwa głową. - Przypomniałam sobie. Pamiętam jak cię spotkałam i obiecałam, że obronimy zamki z piasku przed chłopakami.
- Przed bandą Andreasa. - poprawia mnie Lisa. Unoszę brew na co ona patrzy na mnie dziwnie. - Nie mówił ci o tym, że też się poznaliście na tym placu zabaw?

__________________________________________________
* Arjen Robben (inaczej Łysy z Bayernu) - pomocnik Bayernu Monachium

Wszystko u Was nadrobię, obiecuję, jak tylko wyzdrowieję. Na razie nie mam siły na nic oprócz dodania napisanego wcześniej rozdziału.
Dziękuję za te komentarze - wiele dla mnie znaczą! 

sobota, 7 lutego 2015

Wspomnienie pierwsze

Gdzie ja jestem?
Kim on jest?
To tylko dwa pytania z milionów, które gromadzą się w mojej głowie. I mam wrażenie jakby z każdą sekundą się kumulowały. A ja na żadne z nich nie znam odpowiedzi.
Obok mnie siedzi wysokiego wzrostu blondyn o intensywnie błękitnych oczach i włosach zaczesanych na bok. Ubrany jest w szarą bluzę i ciemne dżinsy. Marszczy lekko brwi widząc moje zachowanie. Nie znam go, ale nie mówię mu tego. Najpierw muszę się dowiedzieć gdzie jestem.
Rozglądam się po pomieszczeniu, które mnie przeraża.
Wszędzie jest biel.
Łóżko, prześcieradło, poduszka, szafka, ściana, sufit, podłoga, drzwi, światło. Wszystko jest nieskazitelnie białe. Oprócz blondyna, który się wyróżnia dzięki ciemnym barwom.
Gdzie ja jestem? Ponownie pytam samą siebie choć nie znam odpowiedzi. Jednak wiem kto może pomóc znaleźć rozwiązanie.
Nie wiem ile się w niego wpatruję, ale zauważa to. Unosi lekko brew a na jego twarzy majaczy się uśmiech. Biorę gwałtowny oddech z powodu dziwnych uczuć jakich w tej chwili doznaję i czuję ból w okolicach brzucha. Chcę się odruchowo za niego złapać, ale wyczuwam ciężar w mojej prawej ręce. Gips.
- Czy to jest... - zaczynam mówić w stronę chłopaka, ale nie kończę.
Nie lubię tego słowa. A jeszcze bardziej nie lubię przebywać w tym miejscu.
- Tak, to jest szpital, Caroline. - potwierdza moje podejrzenia blondyn przysuwając się z krzesłem do mnie.
Gdy wypowiada imię "Caroline" wcale nie jestem pewna czy mówił do mnie. Rozglądam się po sali szukając jakiejkolwiek dziewczyny, ale bez efektów.
Jesteśmy tylko my.
- Jak się czujesz? - pyta dotykając mojej dłoni, która natychmiast zabieram. W jego oczach widać zaskoczenie, ale nie komentuje tego.
- Wszystko mnie boli. - odpowiadam ostrożnie analizując każde wypowiedziane przeze mnie słowo.
- Po takim wypad... - mówi, ale w połowie przerywa. Słyszę jak mówi  ciche "Cholera".
Ciekawi mnie jego zachowanie a szczególnie urwane zdanie, ale nie pytam go o to. Zamiast zadaję pytanie, które siedzi mi w głowie od samego początku:
- Kim jesteś?
Mogłam się domyślić, że tak zareaguje.
Ale jesteś głupia, Caroline! O ile mam tak na imię.
Chłopak gwałtownie wstaje i odsuwa się ode mnie. Zaczyna chodzić po pokoju wyraźnie gestykulując rękoma jakby prowadził z kimś rozmowę. Jednak słyszę tylko kupę przekleństw.
Kiedy już tracę nadzieję na to, że mi odpowie, on ponownie siada koło mnie. Na jego twarzy maluje się ból.
I to mnie dobija, choć go nie znam i widzę go pierwszy raz.
- Jak to możliwe, Caro? - szepcze blondyn ukrywając w dłoniach swoją twarz.
- Przepraszam. - odpowiadam zgodnie z prawdą.
Na prawdę jest mi go żal.
- Nie przepraszaj mnie, proszę. Po prostu sobie przypomnij. To ja, Andi.
Przeszukuję w myślach to imię, ale bez skutku. Nie pamiętam go. A on nie wygląda jakby kłamał. Raczej wygląda na to, że to ja kłamię.
Tyle, że ja tego nie robię. Nawet nie próbuję.
- Panie Wellinger. - słyszę nazwisko chłopaka dochodzące z drzwi.
Stoi tam ładna blondynka ubrana w biały strój. 
Lekarka.
Nakrywam się szczelniej kołdrą.
Najbardziej nielubianą rzeczą po szpitalach są lekarze.
- Mówiłam panu godzinę temu, że to koniec wizyty. - unosi kąciki ust podchodząc do mojego łóżka. Bierze kartę i przegląda ją.
- Pacjentka się wybudziła. - informuje ją Andreas, jak mogłam się domyślić po zdrobnieniu, ale głosem bez emocji.
- W końcu! - cieszy się kobieta. - Dwa tygodnie na ciebie czekaliśmy. Wszyscy się o ciebie martwili, Caroline.
Jacy wszyscy?
Jest więcej takich Wellingerów?
Chłopak wstaje i zbliża się do lekarki. Zerka na jej plakietkę znajdującą się na piersi. Nie wiem czy patrzy tam z powodu krągłości kobiety czy nazwiska na karteczce.
- Pani Bieler. - zwraca się do niej zduszonym głosem. Wygląda jakby miał się zaraz rozpłakać. - Ona nic nie pamięta.
- Ach, nie wykluczaliśmy takiej opcji, ale wydawało nam się, że jest ona mało prawdopodobna. - odpiera pogodnie blondynka jednak widząc jego minę dodaje. - Z czasem sobie wszystko przypomni.
- Ile to zajmie?
- Parę miesięcy.
- Co?! - wybucha Andreas zaciskając dłonie w pięść. Po chwili opanowuje się i dopytuje spokojniejszym tonem - Jak?
- Podejrzewaliśmy lekkie wstrząśnięcie mózgu, ale było mało prawdopodobne, aby pacjentka straciła pamięć. To jednak chwilowy stan. Z czasem sobie przypomni. Wszystko zależy od niej samej. Może być to kilka miesięcy, ale też tygodni. Proszę być dobrej myśli.
Hello, ja tu jestem!
Mówią o mnie jakbym była powietrzem.
Może jednak byłam? W końcu nic nie pamiętam.
Odprowadzam wzrokiem blondynkę, która po kilku minutach wychodzi z sali. Nic mi nie dała, nie zrobiła, więc jest dobrze. Na razie.
Andreas milczy a ja nie naruszam ciszy panującej między nami. Zamiast tego patrzę przez szybę na korytarz, jak mi się wydaje. 
Stoi tam blondyn ubrany w żółtą bluzę i czarne spodnie dresowe. Wygląda jakby urwał się z treningu. Śmiesznie to wygląda zważając na to, że szpital to poważne, zwykle smutne miejsce. Rozmawia przez telefon chodząc w tą i z powrotem.
Nagle odwraca się w moją stronę i patrzy prosto na mnie. Jego oczy są równie błękitne jak Andreasa a jego włosy są zaczesane w podobny sposób. Ma pełne usta i lekko zaróżowione policzki. W tej chwili nie mówi nic do telefonu tylko mnie obserwuje.
I to mnie peszy.
Przenoszę wzrok na białe prześcieradło. Choć czuję cały czas na sobie jego spojrzenie udaję, że tego nie widzę. Zaraz przestanie, pocieszam samą siebie.
Gdy w końcu przestaję być obiektem jego obserwacji, słyszę dźwięk otwieranych drzwi. W tej chwili jedyne czego pragnę to ponowne pojawienie się lekarki. Może mi wszystko zrobić. Szczepionki, badania, wszystko. Byle tylko to była ona.
Ale to nie lekarka, tylko blondyn. Wchodzi szybkim krokiem do pomieszczenia i zmierza w moim kierunku. Na jego twarzy maluje się ulga, ale też niepewność.
Spoglądam ukradkiem na Wellingera, który widząc moje spojrzenie wstaje próbując zatrzymać chłopaka.
On jednak wymija go i siada na moim łóżku. Napinam się cała czekając na jego ruch.
- Caro, tak mi przykro... - wypowiada do mnie cztery słowa a ja słyszę najładniejszy głos jaki mogłabym usłyszeć. Momentalnie żałuję tego, co o nim myślałam.
- Erik, ona nas nie pamięta. - rzuca ostrzegawczo Andreas a Erik zamiera.
Otwiera usta chcąc coś powiedzieć, jednak szybko je zamyka. Patrzy to na Wellingera to na mnie a na jego twarzy maluje się niemałe zdziwienie. Nie dziwię mu się.
Sama bym już zwariowała.
Patrzę jak ściąga bluzę i kładzie ją na łóżku. Wygląda na zgrzanego. Następnie siada na skraju materaca pytając mnie wzrokiem o pozwolenie. Kiwam lekko głową posłusznie przesuwając nogi na bok. Andreas w tym czasie wygląda przez okno i wzdycha. Odwracam głowę w tym samym kierunku co on i widzę park.
Terytorium jest otoczone drzewami o zielonych liściach. W środku znajdują się alejki, które okalają niskie krzaki. Gdzieniegdzie znajdują się ławki. A pośrodku jest fontanna. To tam właśnie ludzie się na chwilę zatrzymują spoglądając no wodę. Musi być ciepło na dworze, bo chodzą w krótkch rękawach.
Jest lato.
- Brakuje ci zimy. - słyszę ponownie głos Erika, ale nie jest tym razem skierowany do mnie. Jednak odwracam wzrok od okna i spoglądam na blondynów.
- Nawet nie wiesz jak bardzo. - odpowiada zgaszonym głosem.
Chłopak siedzący na moim łóżku wstaje zrzucając na podłogę bluzę. Andreas parska śmiechem a ja pochylam się, aby mu pomóc choć wiem, że sobie poradzi.
Erik kuca chwytając ubranie i go podnosi. Nie zmieniam swojej pozycji i obserwuję jego ruchy. Czuje mój wzrok na sobie, ale lekceważy to i kładzie bluzę z powrotem na pościel. Wtedy to dostrzegam.
Mały żółty, znaczek, na którym wyhaftowane jest czarną nitką "BVB". Litera "V" jest nieco wyżej, ale nie wydaje mi się, aby to był błąd fabryczny. Pod napisem jest zero i dziewiątka tuż obok siebie.
Jestem niemal pewna, że widziałam to logo.
Skupiam się na przypomnieniu sobie i widzę to.

Blond czupryna falująca z każdym pokonanym krokiem.
Rumieńce na policzkach z wysiłku.
Żółta koszulka.
Czarne spodenki.
Równie czarne getry.
A na tych wszystkich ubraniach herb.
Herb Borussii Dortmund.

Mrugam szybko oczami.
Erik jak Andreas zauważają moje chwilowe osłupienie i przyglądają mi się w milczeniu. Na ich twarzach maluje się zdziwienie. Jednak ignoruje ich zachowanie i mówię nie dowierzając:
- Borussia Dortmund.
Pierwsza rzecz, którą sobie przypominam. I w tym momencie nie obchodzą mnie ich jeszcze bardziej zdziwione miny tylko radość jaka wypełnia mnie. Bo to mały kroczek do przodu. Coś, co pozwala mi lepiej patrzeć na przyszłość.

_________________________
Takie coś na początek. Dość długi rozdział (jak na mnie), więc powinnyście być zadowolone. Liczę na szczerą ocenę (w tym krytykę)!
Andi Wicemistrzem Świata Juniorów! Pozostaje tylko czekać na powrót na Puchar Świata i Mistrzostwa Świata (te seniorskie)!
*dumna*

PS Dzięki za te kilka komentarzy! Myślałam, że będzie zero przy tym krótkim prologu.

niedziela, 1 lutego 2015

Prolog

Ciemność.
Rytmiczne pikanie urządzenia.
Szelest materiału dochodzący z oddali.
Westchnięcie.
Próbuję zidentyfikować pochodzenie tych odgłosów.
Bezskutecznie. 
Pustka.
Słyszę kroki, które stają się coraz głośniejsze.
Coś się do mnie zbliża
Postanawiam spróbować poruszyć palcami. 
Są zdrętwiałe jak reszta mojego ciała, ale da się nimi wykonać mały ruch.
Kroki na moment ustają, jednak po chwili znowu je słyszę.
Dwa kroki i znowu cisza.
Słyszę jak ktoś ciężko wzdycha.
Koncentruję się na oczach a konkretniej na powiekach.
Otwieram je.
Widzę twarz chłopaka z błękitnymi oczami, który wpatruje się we mnie i otaczająca go biel.
Zamykam je szybko.
To na pewno omamy.
Odliczam do dziesięciu i ponownie uchylam powieki.
Tym razem to już tylko biel.
A na lewo te same błękitne oczy.