Menu

sobota, 28 marca 2015

Wspomnienie piąte

Od naszego przyjazdu minął tydzień, a ja nadal nie mogę się pogodzić z tym stanem rzeczy. Z dala od Erika, jego uśmiechu i pewności siebie. Mam dziwną pustkę w sercu i nie wiem czym mogłabym ją zapełnić.
Często myślę, czym ten dom się różni od szpitala. Okay, jest bogatszy w kolory, mam własny pokój i łazienkę w jednym. Nie muszę leżeć obok kroplówki, która powoduje u mnie odruchy wymiotne, nie jestem pod stałą obserwacją. Jednak na każdym kroku widzę, jak wszyscy zachowują się tak, jak pielęgniarki w szpitalu. Traktują mnie jak osobę niepełnosprawną fizycznie, nie umysłowo. Ciągle widzę moją nadopiekuńczą mamę, wiecznie pytającego tatę "Potrzebujesz czegoś?" oraz Andreasa, który na szczęście nie zmienił się w ogóle. Nie zmienia to jednak faktu, że nie odczuwam dużej różnicy pomiędzy tymi miejscami.
A najgorsza jest prawda. Prawda, którą skrywają wszyscy domownicy. Ukryta prawda, niepokojąca najbardziej. Wcale nie wiesz czy jest ona dobra czy zła. Żyjesz tylko złudzeniami jakie ci inni sprawiają, czyli "Wszystko okay, Caroline. Odpoczywaj.".
To właśnie główny powód mojego zamknięcia się w sobie. Praktycznie nie rozmawiam z rodzicami, a jeśli już to tylko na najistotniejsze tematy. Choć boli mnie to, nie pokazuje im tego. Po co? Znowu mnie obejdą pustymi słowami, a ja tego nie chcę. Chcę prawdy. Nawet tej najgorszej.
Jedyną osobą, z którą chętnie rozmawiam jest Welli. On jako jedyny powoduje uśmiech na mojej twarzy. Potrafi mnie rozśmieszyć do łez, ale też wysłuchać moich narzekań na zakazu rodziców, typu nie wychodź na dwór, nie przemęczaj się. I choć on też ukrywa to samo, co rodzice, to staram się to ignorować. Próbuje być moim przyjacielem, a ja jego. Tak jak przez kilkanaście minionych lat, powiedział mi Andi.
Skoczek odwiedza mnie prawie codziennie, co umożliwia mi chwilowe zapomnienie o Eriku. Często oprowadza mnie po Ruhpolding pokazując przedszkole, podstawówkę, gimnazjum, liceum, skocznię, boisko od nogi tutejszej drużyny i wiele innych rzeczy. Z każdym miejscem opowiada mi zupełnie inną, niepokrewną od poprzedniej historię. O tym to jak wagarowaliśmy na każdym niemieckim przez całą pierwszą klasę w liceum, zrobiliśmy pierwsze graffiti na murach prowadzących do szkoły, wylądowaliśmy po raz pierwszy na dywaniku u dyrektora a przede wszystkim o mnie. Jaka byłam, z kim się przyjaźniłam, kogo nienawidziłam, którego z nauczycieli unikałam, a którego nie... Szczerze, nie pamiętam połowy z nazwisk i rzeczy, ale nie wspominam chłopakowi o tym, bo by się na mnie obraził. A on jest moją jedyną rozrywką.
Nie zmienia to jednak faktu, że tęsknię za Durmem. Czasami szukam po kanałach choćby jednej wzmianki o Borussii i o nim. I nie wiadomo ile razy bym szukała, to jestem pewna, że nie usłyszę niczego odkrywczego. Zamiast tego czekam na jakikolwiek znak od piłkarza. Nawet najkrótsze "Ok" zadowoliłoby mnie. A tak żyję w niepewności. Z każdym dniem wydaje mi się jakby Erik Durm, obrońca Borussii Dortmund, był tylko marnym wyobrażeniem czy też snem.
Muszę się jednak pogodzić z takim stanem rzeczy, jaki jest. Zacząć żyć rzeczywistością, a nie wspomnieniami. Mam ich mało i powinnam je zdobywać. Jak kolejny poziom w grze, jak podsumował Andreas. I może to banalne porównanie, ale jak najbardziej trafne. Tyle, że poziom trudności z każdym poziome się podnosi, a u mnie jest ciągle taki sam. W komputerowym świecie masz pokazane krok po kroku, a u mnie nic takiego nie ma. Są tylko wskazówki, ale czasami i one nie pomagają. A wtedy pozostaje nadzieja.
Gdy po raz kolejny do mojego pokoju puka mama, nie muszę się jej pytać o co chodzi. Po prostu wiem, że zwykle o piętnastej przychodzi Andreas. Nie mówię nic, tylko nakładam na siebie czarną bluzę z kapturem i wychodzę z pomieszcdziewczynkaa dole zastaję nonszalancko opartego o framugę drzwi wejściowych Wellingera. Kwituję tą pozę lekkim uśmiechem, po czym wychodzimy na świeże, rześkie powietrze. Kierujemy się w kierunku centrum miasta. Kompletnie nie wiem, gdzie idziemy, ale ufam mu. Prowadzi mnie bocznymi ścieżkami. Czasami pokazuje mi niektóre obiekty, które jego zdaniem zasługują na uwagę. Stare boisko piłki nożnej, hala sportowa, domy sąsiadów, których nie lubiłam, to tylko kilka z nich. Jednak większą uwagę przykuwa coś innego.
Jest identyczny jak ten ze zdjęć i wspomnień. Jest zjeżdżalnia, piaskownica, boisko, a przede wszystkim huśtawki. Moja żółta huśtawka. Ta sama, może nieco wyblakła, ale jest w tym samym miejscu. Siedzi na niej mała dziewczynka, która podobnie jak ja w dzieciństwie, buja się wysoko wyciągając rączkę w kierunku nieba. Natomiast na zjeżdżalni siedzi obrażony chłopczyk spoglądający na kolegów na boisku. Na ławkach siedzą kobiety, niektóre z wózkami i rozmawiają ze sobą, od czasu do czasu zerkając na dzieci.
Nie namyślając się długo łapię za rękę Andreasa, który patrzy w zupełnie innym kierunku i ciągnę go w kierunku placu zabaw. Patrzy na mnie ze zdziwieniem, ale też lekkim zdenerwowaniem. Lekceważę ten wzrok i nadal idziemy w tym samym kierunku. 
Gdy dochodzimy do bramki, puszczam jego dłoń i nie czekając na Andiego, wchodzę do środka. Kieruję się na pustą huśtawkę szybkim krokiem, jakby ktoś chciał mi ją zabrać. Nie oglądam się za siebie, tylko uparcie brnę do przodu. Z zadowoleniem siadam na siodełku i z całych sił się odpycham.
Czuję jak czas staje w miejscu. Powoli unoszę się do góry wyciągając dłoń do białych chmur na błękitnym niebie. Gdy opadam z powrotem w dół przymykam oczy rozkoszując się tą chwilą, wolnością w powietrzu. Będąc już przy ziemi czuję dłonie na moich biodrach, które mnie odpychają ponownie do góry. Nie muszę otwierać oczów, aby wiedzieć, że to Andi. Cały czas jest przy mnie, podczas gdy ja unoszę się i opadam.
- Caro, może już starczy? - śmieje się Andreas, a ja kręcę przecząco głową. Chcę jak najdłużej być w takim błogim stanie.
Wellinger wzdycha i nadal mnie odpycha, co jest przyjemne, bo moje nogi mogą być w bezwładzie. Czuję się jak ta dziewczynka z wspomnień odpychana przez tatę. Mam wrażenie jakby żadne problemy czy smutki mnie nie dotyczyły. Jakbyśmy byli tylko ja i Welli.
Po dłuższym czasie stwierdzam, że mam dość. Schodzę z huśtawki i zerkam przelotnie na blondyna. Wpatruje się we mnie oczekująco, a ja ruchem głowy pokazuję mu zjeżdżalnie i sama idę w tym kierunku. Wiem, że nadal stoi w miejscu, dlatego staję i odwracam się do niego. Kręci ze zrezygnowaniem głową, ale podąża za mną.
- Skompromitujemy się, Caroline! - oznajmia, gdy wchodzę po drabince na górę. Zatrzymuję się i patrzę na niego.
- Ty już skompromitowałeś się w dzieciństwie. - rzucam mając przed oczami ucieczkę Wellingera, gdy go uderzyłam. - No chodź, wstydzioszku! - wołam będąc na górze. Patrzy na mnie spode łba, ale podąża za mną.
Gdy znajduje się na górze, łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w kierunku samej zjeżdżalni. Każe mi usiąść na niej, po czym sam za mną siada obejmując mnie w pasie. Czuję jego oddech na swojej szyi i jest to przyjemne uczucie 
- Gotowa? - pyta skoczek, a ja kiwam głową. Odpycha się i zjeżdżamy w dół śmiejąc się ze swojej dziecinności. Czuję lekki powiew we włosach, ale szybko to mija, bo sama zjeżdżalnia jest krótka. Chwilę później lądujemy na trawniku płacząc ze śmiechu. Andi przygniata mnie swoim ciałem, przez co nie mogę w pełni oddychać. Widzę tylko jego błękitne tęczówki, które zdają się pochłaniać mnie wzrokiem. Jednak dziwniejszy jest fakt, że jego oczy zbliżają się do mnie.
- Andi, co ty robisz? - cicho mówię, gdy odgarnia kosmyki włosów z mojej twarzy. Uśmiecha się, ale nie tak jak wcześniej. Tak kusząco, seksownie? Nie umiem tego stwierdzić.
Uśmiecha się do mnie.
Zrobić coś czy zostać w tej samej pozycji.
Czuję jego usta na swoich i wydaję z siebie jęk rozkoszy.
Słyszę jego równomierny oddech, może nieco przyśpieszony.
Zanurza dłoń w moich włosach, a ja zarzucam ręce na jego szyję,
Caroline, myśl!
Oplatam go nogami pogłębiając pocałunek.
Zerkam na bok, ale widzę tylko las znajdujący się za placem zabaw.
Słyszę jak szepcze ciche "Kocham Cię"
 - Andreas! - usiłuję się wydostać spod jego ciała. Gdy to nie pomaga, uderzam go pięścią w pierś. Jęczy, ale odsuwa się ode mnie. Widząc moją reakcję, jego oczy wyrażają strach. Jednak nie obchodzi mnie to. - Co to miało być? Wszystko pamiętam! - rzucam oskarżycielsko w jego stronę. Unosi ręce do góry w geście kapitulacji.
- Obiecałem Erikowi, że się nie dowiesz. - wzdycha spuszczając wzrok na ziemię. - Miałaś zacząć wszystko od nowa.
- O czym ty mówisz? Chodzi mi o nas! - przerywam mu, podkreślając ostatnie słowo.
- Jakich nas, Caro? Nas nie ma. Jesteście tylko ty i Erik. - usiłuje mi wyjaśnić. Widzę, że jest zagubiony po moich słowach. A ja co mam powiedzieć? To ja próbuję sobie wszystko przypomnieć, nie on!
- Słucham? Jaki Erik? To nie on mnie całował na tym parku zabaw pod tym drzewem. - wskazuje w kierunku ławek, za którymi rosną drzewa. - To nie on sprawił, że odwzajemniłam ten pocałunek. - dodaję cicho. To nie on sprawił, że zrobiło mi się cieplej na sercu, dopowiadam w myślach.
- Cholera, to był jeden raz! Jeden, nic nie znaczący dla ciebie raz, Caroline! - unosi się Wellinger, a ja otwieram usta ze zdziwienia. - To nie ze mną, ale z Erikiem powinnaś teraz być! Nie ze mną, rozumiesz?
- Dla...dlaczego? - jąkam się widząc jego wybuch złości.
- Złamałem obietnicę. - mruczy pod nosem nadal zły blondyn, po czym mówi trochę głośniej. - Wracajmy już. - proponuje chowając ręce do kieszeni bluzy i rusza w kierunku wyjścia. Ani razu nie spogląda na mnie, a ja chcąc, nie chcąc muszę iść za nim, bo nie znam drogi do domu.
- Wiesz co, Wellinger? - pytam go, gdy go doganiam. - Mylisz się.
- W czym?
- Że nic to dla mnie nie znaczyło. - wypowiadam te słowa, zanim gryzę się w język. Szybko go wyprzedzam zostawiając go nieco z tyłu. Mam czas, żeby zastanowić się nad tą całą, dziwną sytuacją. Ale prawda jest taka, że nic nie rozumiem z tego. Słowa Andiego brzmiały jak w obcym języku, ale jedno jest pewne.
Muszę szybko odkryć prawdę.

Miało wyjść inaczej. Ten wątek miał być później. I nie wiem co z tym zrobię. Pomimo tego jestem dość zadowolona z tego rozdziału. Mam nadzieję, że wy też w podobnym stopniu.
Skoki się skończyły, więc zostało czekanie jeszcze 125 dni do LGP. Ktoś się wybiera do Wisły?

Aleksandra Nowek - Pod twoim komentarzem do poprzedniego posta (za co ci ogromnie dziękuję!) zadałam ci pytania dotyczące Meczu Gwiazd, ale już nie potrzebuję tych informacji :")

wtorek, 17 marca 2015

Wspomnienie czwarte

- Karton?
- Jest.
- Zdjęcia?
- Są.
- Rodzice?
- Czekają za drzwiami, Caro. - wzdycha blondyn siadając na łóżku. 
Ostatni raz jestem w tej sali, w tym szpitalu (mam nadzieję). To właśnie dzisiaj wychodzę na wolność. Rodzice zaoferowali mi mieszkanie u siebie a ja tą ofertę przyjęłam, dopóki nie zamieszkam sama. A Andreas się sam wpakował w tą całą "przeprowadzkę", więc mógłby przestać wzdychać. Może dzisiaj Dzień Dobroci Dla Ludzi Z Amnezją? Wcale bym się nie zdziwiła.
Ganię Wellingera wzrokiem, gdy zauważam, że siedzi na poskładanej pościeli. Unosi brew, ale ja nie spuszczam z niego spojrzenia.
- No co? - pyta wzruszając ramionami. - Siedzieć mi zabronisz? - uśmiecha się złośliwie.
- Wellinger! - krzyczę na niego zduszonym głosem. Gdybym uniosła się bardziej, dostalibyśmy reprymendę od pielęgniarek. - Siedzisz na poskładanej pościeli, głupku! - syczę do Andreasa. Nie pasuje mi, gdy ktoś psuje czyjś wysiłek.
Zbliżam się do niego i próbuję go zrzucić z łóżka. Jest to o tyle trudne, bo mam sprawną tylko jedną rękę. Oczywiście moje próby są bez efektów, a Andi tylko się cicho śmieje. Łapie mnie za zdrową rękę i opuszcza w dół. Jego dłoń zjeżdża do moich palców, ale zanim zdążę zareagować, puszcza ją i wstaje.
- Chodź, bo twoi rodzice po raz tysięczny mnie zabiją wzrokiem. - śmieje się Andreas biorąc do ręki karton z rzeczami. Dziwię się jego słowom, bo ani razu nie robili tego w szpitalu. Może poza nim, a może...
- Caroline!
...a może jeszcze wcześniej. Zanim wszystko zapomniałam.
- Idziesz czy nie? - pyta skoczek tupiąc niecierpliwie nogą.
Kręcę głową siadając na łóżku i ręką zapraszam go, aby ze mną usiadł. Zdziwiony patrzy to na mnie, to na drzwi. Wygląda jakby podejmował bardzo trudną decyzję, ale ostatecznie siada obok mnie.
- Jeszcze jeden mord mi nie zaszkodzi. - mruczy już nie siadając na pościeli. Parskam śmiechem.
- Andreas... - zaczynam, a on natychmiast poważnieje. Jego pełnego imienia używa się bardzo rzadko i tylko w sytuacjach kryzysowych. - Czemu mi nic nie powiedziałeś jak się poznaliśmy? - nie słyszę odpowiedzi. - To na placu zabaw, prawda? - kiwa lekko głową.
Czekam, aż odezwie się choć jednym słowem do mnie, ale on milczy myśląc intensywnie. Wiem to, bo znowu śmiesznie marszczy brwi. Robi to, gdy na prawdę nad czymś się zastanawia, a nie jak udaje, co zdarza mu się często.
W końcu odzywa się, ale jest to prawie szept:
- Uznałem to za nieistotne. - mówi, a ja przez chwilę jestem zdezorientowana. Dopiero po chwili rozumiem, że odpowiada na moje pytanie. Nie naciskam, tylko czekam na dalszą część. - Tak, to było na tym placu zabaw. Widziałem cię prawie codziennie rozpoczynając od dnia, w którym pierwszy raz przyszłaś. Od razu pobiegłaś na tą huśtawkę, podczas gdy ja byłem z moimi kolegami.
- Bandą. - poprawiam go, przypominając sobie słowa Lisy. Tak, nazwała ich "Bandą Andreasa".
- Tak, tak, byliśmy bandą. - uśmiecha się lekko i zerka przez okno, po czym kontynuuje. - Poznaliśmy się kilka miesięcy później. Wiesz, gdy bawiłyście się w tej piaskownicy codziennie, to nam nie przeszkadzałyście. - widząc moje nieme oburzenie, na jego twarz wkrada się uśmiech. - Ale pewnego dnia poszłyście na zjeżdżalnię. Pamiętasz? Wchodziło się na taki domek a potem siadało się na górze i zjeżdżało. Zawsze tam byliśmy. No dobra, czasami ma boisku od nogi. W każdym razie byłyście tam zanim my byliśmy. Było to o tyle dziwne, bo nigdy tu nie przychodziłyście. Może to przez nas? No nieważne. Gdy zauważyliśmy, że nasza zjeżdżalnia jest zajęta, postanowiliśmy coś zrobić z tym problemem. Wszedłem do piaskownicy szukając waszych łopatek i wiaderek. Chciałem wam je zabrać, ale zmieniłem moje zamiary, gdy zauważyłem zamek z piasku. Nie zastanawiając się długo rozwaliłem go. - kończy tą część opowieści Andreas, ale nie kontynuuje, bo do pokoju wparowuje moja mama.
- Co wy tu jeszcze robicie? - pyta krzyżując ręce na piersi. Patrzę na blondyna i odpowiadam:
- Rozmawiamy. Dasz nam pięć minut?
Patrzy na nas, ale po chwili kieruje się do wyjścia rzucając:
- Wy i te dorosłe sprawy.
Andi parska śmiechem, a ja przeszywam go wzrokiem. Gdy słyszymy cichy dźwięk zamkniętych drzwi, skoczek chce kontynuować, ale to ja się odzywam:
- Czy ja ci przywaliłam w twarz? - pytam poważnie, a on krzywi się na moment. Po chwili kiwa nieznacznie głową, przez co uśmiecham się. - Pamiętam. - dodaję, a wtedy Wellinger robi coś niespodziewanego.
Najzwyczajniej w świecie mnie tuli do siebie tak, że bez wysiłku mogę wskazać malutkie plamy od jedzenia na koszulce. Na dodatek białej.
Jest to tak miłe i jednocześnie tak nowe dla mnie, że zamieram i nie kładę rąk na jego plecach, tylko trzymam przy sobie. Jednak Welli tego nie zauważa lub ignoruje ten fakt i nadal trzyma mnie w tym uścisku. Dopiero po chwili ostrożnie dotykam jego pleców.
Po chwili mnie puszcza i z iskierkami w oczach prosi o więcej szczegółów, jakby nie znał tej historii. Wzdycham i sięgając do mojej dziurawej pamięci, próbuję to opowiedzieć z mojego punktu widzenia:
- Pamiętam, że weszłyśmy na tą zjeżdżalnię, bo nie było was i chciałyśmy z niej zjechać. To nie usprawiedliwiało ciebie do niszczenia naszego zamku! Myślałyśmy, że jesteście na boisku. Więc, gdy dokonałeś destrukcji efektu naszej pracy, podeszłam do ciebie i...
- Dostałem w nos, pamiętam. - mruczy blondyn.
- Dokładnie. - mój uśmiech się poszerza. - Twoja "banda" - unoszę palce podkreślając ironię tego słowa. - wyśmiała cię i zachęcała, abyś mi oddał. Nie zrobiłeś tego, tylko naburmuszony poszedłeś do domu.
- Dziewczyn się nie bije. - oświadcza Andi. - Mama mi kazała wcześniej wrócić. - próbuje się tłumaczyć skoczek, ale widząc moją minę, zaprzestaje. Zamiast tego wstaje i łapie mnie za nadgarstek zdrowej ręki. - Chodźmy, bo już dawno minęło pięć minut i teoretycznie, dzięki twoim rodzicom, powinienem już być martwy.
Kiwam powoli głową, podczas gdy on mnie ciągnie za sobą. Ostatni raz patrzę na salę, w której spędziłam dwa tygodnie i wychodzę na korytarz białymi drzwiami. Zostawiam za sobą wszystkie smutki i troski, nastawiając się pozytywnie na przyszłość.


Gdy wsiadamy z Andreasem do auta, od razu ruszamy. Siadam z tyłu, za kierowcą, natomiast Wellinger z prawej strony. Moi rodzice pytają się go z grzeczności o skoki a potem zapada cisza pomiędzy nami.
W radiu leci szybka piosenka, a ja próbuję przy niej zasnąć. Nie wychodzi mi to. Zamiast tego zerkam na blondyna, który przegląda Facebooka na telefonie.
Okay, inaczej wyobrażałam sobie ten powrót.
Próbuję wzrokiem zwrócić na siebie uwagę, ale jest zbyt zapatrzony w ekran, aby zauważyć moje sygnały. Kaszlę znacząco, ale moje próby są nieskuteczne. Szturcham go pięścią w ramię. Patrzy na mnie przez chwilę i już mam nadzieję, że pomoże mi zabić nudę. Nie, on mruczy ciche "Nie przeszkadzaj".
Zirytowana odwracam się do okna i spoglądam na rzeczy, które mijam. Są to głównie lasy i samochody, czyli nic ciekawego. I gdy chcę odwrócić wzrok od okna widzę tablicę znajdującą się na przeciwnej trasie.
Jest to zwykła, niebieska tablica informująca o dystansie dzielącym do danego miasta. Chyba trzecia, która widzę odkąd ruszyliśmy. Normalnie zignorowałabym ją i usiłowała zasnąć. Jednak słowa zmuszają mnie do zatrzymania na niej wzroku.
Z pełnym niedowierzaniem czytam informację "Dortmund 750 km". Zatyka mnie. Najzwyczajniej w świecie nie mogę myśleć o niczym innym. Bo to oznacza dwie rzeczy. Po pierwsze Erik jeździł taki kawał drogi dla mnie. Po drugie oddalamy się od Dortmundu. A jeśli tak się dzieje, to gdzie przebywałam przez te dwa tygodnie?
Biorę gwałtownie powietrze i zaciskam powieki. To niemożliwe, żeby mi o tym nie powiedzieli. Co to za tajemnica? Właśnie, żadna. Więc dlaczego mnie to niepokoi? Nie wiem.
Gdy otwieram oczy, widzę zatroskane spojrzenie Andreasa. Jego wzrok jest pytający, ale ja na razie nie zamierzam mu się zwierzać ze swoich przemyśleń. Muszę się dowiedzieć o co w tym wszystkim chodzi.
- Gdzie jedziemy? - rzucam patrząc na rodziców. Oni natomiast zerkają nerwowo na siebie.
- Do domu, kochanie. - odpowiada łagodnie mama. Marszczę brwi.
- Gdzie dokładnie? - naciskam ją.
- Caro, uspokój się. - słyszę głos Wellingera, który postanowił się dołączyć do rozmowy. Zerkam na swoje zaciśnięte w pięści dłonie i rozluźniam je. Biorę głęboki oddech i kontynuuję:
- Gdzie znajduje się szpital, w którym przebywałam? Dlaczego mi nic nie powiedzieliście? Dokąd jedziemy? - zadaję mnóstwo pytań zupełnie jak małe dziecko ciekawe świata, ale ignoruję ten fakt. Wszyscy milczą i unikają mojego spojrzenia, co mnie jeszcze bardziej irytuje.
Siedzimy w ciszy przez kilka minut. Tata prowadzi skupiony na drodze, mama wygląda przez okno a Andi znowu gapi się w telefon. Widać jednak, że robi to z musu. Co oni ukrywają, do cholery? 
Ten stan rzeczy przerywa w końcu moja mama, która odwraca się w moim kierunku zbierając się do rozpoczęcia rozmowy. Ale nie mówi nic, bo wtedy w oczy rzuca mi się duży napis.
"Witamy w Ruhpolding*"
I Welli, i mama patrzą się na mnie w oczekiwaniu, a ja zamieram drugi raz w ciągu tej jazdy. W głowie mam tylko jedną myśl.
No nieźle.
__________________________________________________
*Ruhpolding - rodzinne miasto Andreasa Wellingera

Przepraszam, bo nie wyszedł ten rozdział po mojej myśli. Możecie to wspomnienie uznać za taki przejściowe, bo następne jest dużo lepsze (w trakcie pisania). To ja tylko podziękuję za te liczne komentarze i znikam.
Ktoś ze Szczecina lub okolic?

piątek, 6 marca 2015

Wspomnienie trzecie

Gdy się budzę, obok mnie nie ma Andreasa. Jest to o tyle dziwne, bo to on zawsze mi towarzyszy. Nieważne, że przeważnie gapi się w telefon.
Zamiast niego siedzi Erik. Przełykam ślinę. Nie był tu od kilku dni, ale nie zauważam zmian w jego wyglądzie. Nadal te same, przenikliwe, błękitne oczy, pełne usta, lekko zaróżowione policzki i blond włosy zaczesane na bok. Nie jest już ubrany w dres a w białą koszulkę opinającą jego muskulaturę i jasne, wytarte dżinsy.
Uśmiecha się na mój widok a ja mimowolnie odwzajemniam gest. Przeczesuje ręką włosy i pyta:
- Jak się czujesz?
- Dobrze. - odpowiadam zgodnie z prawdą. Co raz mniej odczuwam fakt, że nie mam na razie do dyspozycji prawej ręki. Zawsze mogę być leworęczna. Zamiast tego dodaję. - Brzuch już mnie nie boli a pielięgniarki rzadziej mi dają tabletki na głowę.
- To dobrze. - cieszy się i przymyka na chwilę oczy. Uśmiech mu na chwilę gaśnie, ale gdy z powrotem patrzy na mnie, kąciki ust skierowane są ku górze.
Durm jest inny niż Wellinger. Jest bardziej opanowany i łatwiej tłumi w sobie emocje. Mimo to tak często się uśmiecha, że wydaje się jakby smutek go nie dotyczył. Jednak wiem, że to nie prawda. Ukrywa coś skrywając to głęboko w sobie.
- Borussia wygrała? - pytam zmieniając temat.
Kiwa głową a jego oczy są pełne triumfu.
- Andi się obraził, bo "sfaulowałem" Lewego* w polu karnym. Po prostu chłopak się przewrócił zahaczając o moje nogi. - wzrusza ramionami Erik a ja parskam śmiechem. - Welli zawsze ma bulwersy, jak wiesz. - dodaje blondyn, niedostrzegalnie kręcąc głową. - Cały Andi.
Potakuję mu, bo w stu procentach się z nim zgadzam.
Zapada niezręczna cisza. Przerywa ją szelest torby, którą Erik niechcący trąca butem. Z miną olśnienia bierze ją do rąk i wyciąga z niej żółtą koszulkę. A dokładniej trykot Borussii Dortmund.
Podaje mi ją w milczeniu. Odwracam koszulkę na tył. Jest nazwisko "Schiller" i numer "37". Przejeżdżam opuszkami palców po śliskich literach i cyfrach. Dotykam materiału, który jest szorstki. Patrzę na metkę, na której jest rozmiar koszulki. Idealnie mój.
Gdy przenoszę wzrok na błękitne tęczówki blondyna, widzę zaciekawienie, choć pozostaje spokojny.
- To specjalnie dla mnie kupiłeś? - pytam nieśmiało.
Kręci głową i uśmiecha się lekko. Po raz kolejny podczas tego krótkiego spotkania.
- To twoja. Grałaś...grasz w piłkę ręczną. - poprawia się Erik. - Borussia Dortmund. - wskazuje na herb klubu. Przejeżdżam opuszkami palców po jego literach i cyfrach. - Rozgrywająca Borussii Dortmund, Caroline Schiller. - mówi cicho, ale słyszę to. Bardzo dobrze.
Uśmiecham się lekko.
- Gram w piłkę ręczną? - pytam z niedowierzaniem. Nie sądzę, abym interesowała się, a tym bardziej grała w ręczną!
- Teraz nie. - odpowiada Durm. Przenosi wzrok na mój gips. - Ręka musi wyzdrowieć. - dopowiada dyplomatycznym tonem.
- Ale ja nawet nie lubię piłki ręcznej! - oznajmiam mu z podniesionym głosem. - Tak mi się wydaje. - dodaje ciszej.
Blondyn nie komentuje mojej wypowiedzi, tylko sięga po karton i przez chwilę w nim grzebie. Widzę skupienie na jego twarzy. Śmiesznie marszczy brwi i zaciska usta.
Po chwili z triumfem wyciąga fotografię i mi ją podaje.
Stoję w bordowej koszulce i spodenkach trzymając wspólnie z Lisą puchar. W tle widzę boisko od piłki ręcznej, a raczej salę. Lisa w drugiej dłoni piłkę od ręcznej. Szczerzymy się mocno jakbyśmy wygrały coś więcej niż to trofeum. Ale jaki miałyśmy wtedy system wartości? Miałyśmy zaledwie 11 lat, gdy patrzę na datę. W lewym górnym rogu widzę palec fotografa co wywołuje uśmiech na mojej twarzy.
Po odłożeniu zdjęcia na stolik, Erik podaje mi następną fotografię. Jest to zdjęcie drużyny, jakie się robi zawsze na początek sezonu. Wszystkie zawodniczki mają żółto-czarne koszulki. Jedna z nich trzyma tabliczkę z napisem "2013/14". Mogę się domyślać, że niedawno zrobione. Ja stoję w środkowym rzędzie, niemal w środku. Włosy opadają mi w falach po obu stronach a na mojej twarzy widać lekkie rumieńce i szeroki uśmiech.
Nie, jednak stare. Ja tak teraz nie wyglądam. Chociaż...
- Kiedy zrobione? - pytam wskazując na fotografię. Milczy przez chwilę zastanawiając się nad odpowiedzią.
- 10 miesięcy temu? - odpowiada z wahaniem.
- Stare. - rzucam i kładę drużynowe zdjęcie na stolik.
- Mogę przynieść nowsze. - proponuje Durm. Patrzę na niego z politowaniem.
- I co mi to da? - milczy. - Nic. To nie ja. - wyjaśniam. - Ja nie jestem nią. - kiwam głową w kierunku stolika. - I prawdopodobnie nie będę. Nie jestem tą radosną dziewczyną. Nawet nie próbuję. Muszę najpierw wszystko poukładać.
- Nie chcesz nawet spróbować? - piłkarz pyta mnie z niedowierzaniem. - Chcesz się poddać? Nie bez powodu się staramy z Andreasem! - podnosi lekko ton wypowiedzi, ale nie tak, aby ktoś go usłyszał z zewnątrz. - Staramy się, bo wierzemy, że kiedyś wróci część Caroline, którą... lubiliśmy. - ostatnie słowo wypowiada ciszej.
- Nie możecie się pogodzić z porażką? - zaczyna mnie irytować ten tok rozumowania.
- Nie. To ty chcesz się z nią pogodzić, bo nawet nie próbujesz. - odpowiada zirytowany Erik i chce coś dopowiedzieć, ale rozlega się muzyka.
Unoszę brwi, ale blondyn tylko wyciąga z kieszeni telefon i odbiera go. Zanim wychodzi, rzuca:
- Wrócimy do tej rozmowy.
Tak, tak, panie Durm. Będziesz drążył dopóki nie przyznam ci racji a ty nie uśmiechniesz się z triumfem. Za dobrze cię już znam, aby łatwo ulec Tobie.
Spoglądam przez drzwi i widzę, że blondyn uśmiecha się do telefonu. Podobnie jak za pierwszym razem. Trzyma rękę w kieszeni kiwając się na palcach do przodu.
Nie wiem, dlaczego go obserwuję. Może dla tego, że to jedyna dla mnie rozrywka w tej chwili. Jego uśmiech sprawia, że też się uśmiecham. Dziwne, biorąc pod uwagę fakt, że nadal jestem tą samą smutną, bez życia Caroline. Może część mnie starej została?
Rozmawia może przez trzy minuty, ale w mojej aktualnej sytuacji to wieki. Nie lubię być sama i zmierzać się z moimi myślami. Jak to jest trudno się odnaleźć, przypomnieć sobie coś, uśmiechać się szczerze lub fałszywie do ludzi i wiele, wiele innych rzeczy.
Na koniec swojej rozmowy odwraca się do mnie, a z jego warg wykrzywionych w uśmiechu wyczytuję "Ja ciebie też". Jakby była to odpowiedź na "Kocham Cię". O boże!
Nie zdałam sobie sprawy, że może być w związku. Jest piłkarzem popularnego klubu. To oczywiste, że ma milion fanek i dziewczynę. To wyjaśniałoby, dlaczego tak rzadko go widuję. Nie dość, że mieszka w Dortmundzie, ma treningi i gra mecze, spędza czas ze swoją wybranką, to jeszcze do mnie przyjeżdża!
To gdzie tak właściwie jestem? Nigdy jakoś nie pytałam o to, ale wiem, że nadszedł czas, aby się dowiedzieć.
Na razie skupiam uwagę na blondynie, który wraca do mnie. Uśmiecham się lekko do niego, nieco złośliwie. Nie posłucham się go, nie posłucham się go, nie posłucham się...
- Nadal obstawiasz przy swoim? - przerywa chłopak moją mantrę. Kiwam głową z powagą. - Widzisz, wcześniej też byłaś uparta. - znowu widze ten triumfujący uśmiech na jego ustach. Cholera.
Milczę, podczas gdy Erik kontynuuje:
- Spójrz jeszcze raz na to zdjęcie. - wzdycham z irytacją. - Jeśli nie przypomnisz sobie niczego, to odpuszczę. - oznajmia a ja unoszę brew. Dziwią mnie jego słowa, ale zgadzam się na jego warunki.
Ponownie biorę do ręki zdjęcie i uporczywie mu się przypatruje. Znowu ja i Lisa, ponownie palec fotografa. Prycham.
- Co mam ci powiedzieć, oprócz tego, że jesteśmy tam ja z Lisą i palec Andiego? - mówię z poirytowaniem i zamieram. Patrzę na piłkarza, który czeka, aż kontynuuje. Skąd wiem, że to Andreas robił to zdjęcie? - Mówiłeś mi o tym? - pytam cicho.
Kręci przecząco głową, a jego oczy zachęcają mnie, abym kontynuowała. Ale ja nic nie pamiętam!
Patrzę na róg fotografii. To Andreas robił wtedy zdjęcie. Mama mu pozwoliła, a wtedy cieszył się jakby wygrał w totka. A potem uciekł z aparatem i pstrykał zdjęcia wszystkiemu co zobaczył. Miałyśmy ubaw, a matka Wellingera dała mu szlaban. Jednak zdjęcie wywołała i dała mi nazajutrz w imieniu blondyna.
Przypomniałam sobie.
- Wygrałeś. - mruczę nakładając na siebie kołdrę. Parska śmiechem, ale zaraz milknie. Wychylam nos i widzę jak skupiony czyta coś na ekranie telefonu. Po chwili wzdycha i obdarza mnie delikatnym uśmiechem.
- Przepraszam, muszę jechać. - mówi chowając do kieszeni telefon. - Trener mnie wzywa.
- Przecież dopiero czternasta... - zauważam i milknę. Zerkam podejrzliwie na Durma. - Gdzie ja jestem? - milczy i pochyla się w moim kierunku. - Erik, odpo... - końcówka zdania zostaje w gardle. Kompletnie o nim zapominam. Obserwuję twarz Erika, która jest kilkanaście centymetrów ode mnie. Widzę malutkie piegi na jego nosie.
- Do zobaczenia, Caroline. - składa pocałunek na moim policzku ocierając swój policzek o mój. Jest gładko ogolony. - Przyjadę za kilka dni. - oznajmia oddalając się ode mnie, a ja milczę zszokowana. Widzę jak zamykają się drzwi i mimowolnie dotykam opuszkami palców lewego policzka.
Pierwszy raz ktoś mnie całuje w policzek. Zwykle wszyscy trzymają się na dystans, ale nie on. Najrzadziej mnie odwiedza, ale jest najbardziej pewny siebie.
Marszczę brwi, bo widzę oczami wyobraźni kolejną scenę, prawdopodobnie z mojego życia.

Wchodzę do szatni i witam skinieniem głowy swoje koleżanki. Czekają w milczeniu, już przebrane. Nie pozostaję w tyle tylko ściągam bluzę przez głowę i nakładam trykot z numerem «37», który czeka na mnie na wieszaku. Pośpiesznie zdejmuje dżinsy i w dość szybkim tempie ubieram spodenki, getry i buty. Związuje w kitkę włosy łapiąc pod gumkę wszystkie kosmyki. Gładzę ręką wszystie nierówności i siadam. Patrzę na zegarek w telefonie. Już niedługo...
Zauważam esemesa od Erika. Uśmiecham się sama do siebie i otwieram wiadomość. Niecierpliwie stukam butami o podłogę czekając, aż się wiadomość załaduje. Niektóre dziewczyny na mnie zerkają przelotnie, a ja się rumienię. No tak, koncentrują się. Jednak szybko ignoruję je, bo wiadomość się otwiera.
«Będę trzymał za Was kciuki. Do zobaczenia po meczu.»
Rzucam telefon do torby, w tym samym momencie, gdy trener nas woła na salę. Wychodzę jako pierwsza z szatni, bo wiem, że wygramy to.
Już ja się o to postaram.
__________________________________________________
* Robert Lewandowski (inaczej Lewy) - napastnik Bayernu Monachium

Dodaję po dwu tygodniowej przerwie pełna weny i sił na to opowiadanie! Myślę, że rozdział jest w miarę długi i spodoba wam się. Dzisiaj trochę więcej Erika, bo nie może być sam Andreas. On też musi odpocząć :D
Dziękuję wszystkim z całego serca za te motywujące komentarze i mam nadzieję, że będzie ich jeszcze więcej!