piątek, 21 sierpnia 2015

Wspomnienie czternaste

Słyszę znienawidzony przez mnie dźwięk budzika. I choć minął miesiąc, ja nadal nie mogę się do niego przyzwyczaić. Za każdym razem mam ochotę go rozwalić, aby nigdy więcej tak nie pikał. Kiedyś mi przypominał o szkole, a teraz o pracy.
Wstaję po pięciu minutach, nakładając szlafrok i kieruję się do łazienki. Staję naprzeciw lustra i lustruję wzrokiem swoje odbicie. Zmierzwione przez sen włosy, zaspane oczy i usta wykrzywione w lekkim uśmiechu. Przypominam sobie szczegóły wczorajszej nocy i od razu robię się weselsza.
Przemywam twarz wodą, aby się obudzić i kieruję się do kuchni. Otulam się szczelniej na widok blondyna w samych bokserkach. Stoi tyłem do mnie, przez co mogę podziwiać jego umięśnione plecy. Podchodzę do niego i obejmuję go w pasie, wtulając się w niego.
- Jak się spało? - odwraca się do mnie i kładzie mi ręce na biodrach.
Kładę swoje dłonie na jego torsie i sunę po nim palcami, robiąc różne wzory.
- Krótko. - odpowiadam, uśmiechając się lekko. - A tobie?
- Też. - rzuca i całuje mnie przelotnie.
Staram się jak najwięcej z tego pocałunku wyciągnąć, ale przerywa go, odwracając się z powrotem tyłem.
- Cholera. - klnie, a ja czuję smród. - Znowu spaliłem te jajka!
Śmieję się cicho, podchodząc do niego i zajmując jego miejsce.
- Zostaw to mi. - polecam mu, a on posłusznie siada i przygląda mi się. Zeskrobuję spaloną jajecznicę i robię następną. Cały czas czuję sobie jego wzrok na sobie.
- Nie uważasz, że za gorąco jest na szlafrok? - pyta ironicznie.
- Wybacz, nie miałam nic innego pod ręką, a goła nie chciałam paradować przed tobą. - odpowiadam, nie odwracając się, choć czuję, że jest tuż przy mnie. - Nie zamierzam spalić drugiej jajecznicy. - informuję go, gdy oplata mnie rękoma i składa pocałunki na mojej szyi.
- Przecież już kończysz. - zauważa.
- Nie, jeśli mnie rozpraszasz.
- To czekam. - odpuszcza, lekko się ode mnie odsuwając. Umożliwia mi dokończenie smażenia i nałożenia na talerze jedzenia. Nieśpiesznie nakładam jajka na talerz wiedząc, jak bardzo go tym zirytuję. Uśmiecham się złośliwie pod nosem tak, aby tego nie zobaczył.
Wyczuwa jednak, że to robię, bo nie zdążam umyć talerza, gdy wpija się w moje usta. Łapie mnie w pasie, a ja prawie uderzam głową o szafki od jego nacisku, ale nie przeszkadza mi to. Wieszam mu się na szyi, odwzajemniając pocałunek. Unosi mnie i usadawia na blacie, co pozwala mi opleść go nogami. Czuję, że coraz bardziej napiera na moje usta. Wiem, że oboje musimy iść na trening. Jednak komu zaszkodzi chwila słabości?
Szkodzi nam, co rozumiem dopiero wtedy, gdy lądujemy razem na łóżku. Nie przestajemy się całować, a mój szlafrok zostaje rzucony na ziemię, tak jak jego spodenki. Znowu jest ten sam scenariusz co w nocy. I wiem, że jeśli tego nie przerwiemy, spóźniony się oboje. I na nic będą nasze wymówki o korkach. Każdy będzie wiedział, że nie przez to jesteśmy spóźnieni. Szczególnie jak przyjdziemy razem.
- Spóźnimy się. - szepcze, a blondyn całuje mnie, aby mnie rozproszyć. Jestem jednak nieugięta. - Znowu.
- No i? - odpowiada zniecierpliwiony, odrywając się ode mnie. Gdy nie widzi mojej odpowiedzi, swoje usta przenosi na moją szyję. 
- Erik. - jęczę do niego, przymykając z rozkoszy oczy. Jak bardzo chciałabym zostać i znowu poczuć to, ale nie mogę. - Musimy się zbierać. - całą resztą mojej silnej woli odpycha go od siebie.
- No niech będzie. - uśmiecha się i ostatni raz mnie całuje w usta. Podnosi się z łóżka, pomagając mi wstać. Ląduję w jego ramionach całkiem naga. - To jeszcze nie koniec. - oznajmia przejeżdżając kciukiem po moich ustach. Kiwam twierdząco głową, a wtedy mnie puszcza i idziemy zjeść naszą zimną jajecznicę, trzymając się za ręce.

Na hali, jak i w drodze na nią czuję się dziwnie. Mam taką pustkę w środku, którą mam, kiedy nie jem nic od kilku godzin, a przecież jadłam niedawno. Wyglądam przez okno i widzę biegających piłkarzy, w tym Durma, ale nawet on nie sprawia, że to dziwne uczucie znika. 
- Schiller, skup się! - słyszę głos trenera i wracam do rzeczywistości. Biorę do ręki piłkę i dołączam do koleżanek, które już są dalej niż ja.
Nawet skupienie się na treningu nie zabija tej pustki. Picie wody też niczego nie zmienia. Muszę z nią ćwiczyć i przypominać sobie o niej za każdym razem, gdy się ruszam. Co jest nie tak?
Mam u boku Erika, mieszkam w Dortmundzie, robię to, co kocham. Od paru miesięcy jestem szczęśliwa. Co może być złego w moim szczęściu?
Andi. To imię mnie dopada i nie chce opuścić. Andreas. Mój przyjaciel, który mnie kocha. A ja? Jestem setki kilometrów od niego.
Od tamtego wieczoru, gdy mu oznajmiłam, że to nie jego wybieram, zgasł. Nie jak żar w ognisku, powoli, ale jak płomyk, szybko. Widziałam na jego twarzy milion emocji w ciągu jednej sekundy. Ale były negatywne. Nie wiedziałam, czy mnie nienawidzi, a bałam się o to spytać. Zamiast tego uciekłam jak tchórz. Przez cały wieczór miałam ta scenę w pamięci,  a potem wyrzuciłam ją z mojego umysłu. Czemu to teraz powraca do mnie?
Wiedział, że mogę go zranić. Wiedział, że mogę wybrać tylko jednego. Wiedział, że to tak się może skończyć, a pomimo to nadal czujęsię winna i mam ochotę wrócić do niego, usiąść obok niego, przytulić go i wyszeptać ciche "Wszystko będzie dobrze".
Ale jestem tu, w Dortmundzie, a Ruhpolding juz dawno powinien odejść w zapomnienie. Powinnam skupić się na teraźniejszości, wrócić do składu, wkładać jak najwięcej w drużynę, cieszyć się ze związku z Durmem, żyć chwilą.
A jednak Wellinger siedzi mi w głowie i nie chce wyjść. Przypominam sobie, jak specjalnie mnie irytował lub jak szantażował mnie. Andreas często dostawał ode mnie to, czego chciał. Nie potrafiłam się na niego często wkurzać lub po prostu nie chciałam. Pasowało mi to, że jest blisko i zawsze mogę do niego podejść. Teraz tego nie mam i nie ukrywam, że mi tego brakuje.
Mam oczywiście koleżanki z drużyny, ale wiem, że nie zastąpią mi one blondyna. Nie potrafiły mnie rozbawić jak Andi. Nie potrafiły być takie przekonywujące, gdy czegoś chciały, jak Andi. Nie były Andim.
Mam jedną przyjaciółkę, której nie widziałam od miesięcy jakby była ze mną tylko w sytuacjach kryzysowych. Dowiedziałam się, że była w Borussii Dortmund do zeszłego miesiąca, a potem przeniosła się do Monachium. Nie rozumiałam jej decyzji, jakby ode mnie uciekała. Więc czy nadal jest moja przyjaciółką?
Czuję jak dostaję piłką w głowę i zdezorientowana upadam. Znowu zatonęłam w swoich myślach i nie zauważyłam podania koleżanki. Nie jest dobrze. Andi, potrzebuję ciebie!

Po skończonym treningu i zobaczeniu niezadowolonej miny trenera, jestem wolna. Biorę torbę treningową i uciekam z ośrodka treningowego. Wysyłam smsa do Erika, że muszę coś załatwić i zamawiam taksówkę. Podaję mu adres i ruszamy.
Podróż zajmuje kwadrans, ale według mnie trwa godzinę. Czas niemiłosiernie mi się dłuży. Próbuję go zabić patrzeniem się w chmury, ale to nie pomaga.
Czuję ulgę, gdy staję nogą na trawie parku. Słyszę szelest liści wywołany delikatnymi podmuchami wiatru. Widzę bawiące się dzieci i rozmawiających na ławkach dorosłych. Sama siadam na pobliskiej ławeczce. Przypatrując się temu obrazkowi, czuję spokój. 
Przypominam sobie park w Ruhpolding, do którego zawsze chodziliśmy z Wellim. Było to nasze miejsce. Poznaliśmy się tam i tam spędzaliśmy większość naszego czasu. Choć ten w Dortmundzie za bardzo nie przypominał tamtego, to sam obrazek tej sielanka przypomniał mi o nim.

- Ciemno już się robi. - zauważam, ciągle siedząc w piaskownicy. 
- Bujasz. - odpowiada Andreas, machać ręką na moją uwagę. - Zresztą masz sweterek u mamy.
- Mam, ale jak pójdę stąd to mi zniszczysz zamek jak Lisie. - oznajmiam, krzyżując ręce. 
- Lisie tak, ale nie tobie. - wyznaje, co zaskakuje mnie na moment. - Jej nie lubię. A ciebie tak.
Milczę przez chwilę, wpatrując się w jego błękitne tęczówki. Po chwili się szeroko uśmiecham.
- Ja w sumie też cię lubię.
Odwzajemnia mój uśmiech i łapie mnie za rękę. 
- Chodź. - prosi, a ja nie odmawiam mu. Nawet nie odczuwam zimna. Jedyne, co odczuwam to ciekawość. 
Andi prowadzi mnie na koniec parku, gdzie znajduje się górka, na którą wchodzimy. Widok stąd jest świetny, więc przez chwilę podziwiam widoki, a potem odwracam się do chłopaka. Nie zauważam go na początku, bo leży na ziemi. Patrzę na niego z politowaniem.
- Co ty robisz?! - pytam poirytowana. Mam na sobie żółtą sukienkę, którą mamusia kupiła mi tydzień temu. 
- Leżę i wpatruję się w niebo. - odpowiada natychmiast. W pierwszej chwili mam ochotę odejść, bo to głupi pomysł, ale ostatecznie zostaję i kładę się obok niego.
- Głupi jesteś. - mówię do niego, a on się uśmiecha. 
Milczymy, patrząc na z każdą minutę ciemniejsze niebo. 
- Jesteśmy teraz przyjaciółmi? - pyta się mnie po dłuższej chwili. Odwracam głowę w jego kierunku i zauważam, że też mnie obserwuje. 
- Chyba tak.
- A zostaniemy przyjaciółmi na zawsze? - zadaje kolejne pytanie tego wieczoru, nie spuszczając mnie z oczu.
- Tak. - odpowiadam szczerze, bo tego chcę. Czuję, że będziemy się bardzo długo przyjaźnić.
- Na paluszka? - przysuwa swoją dłoń do mojej.
Bez zastanowienia łapię jego mały palec swoim.
- Na paluszka. - przyrzekam. 

Przez to wspomnienie czuję się jeszcze gorzej. Zawiodłam go. Rozczarowała małego Andiego, który chciał tylko mojej przyjaźni. A ja ją zniszczyłam. Tak bardzo chciałabym wrócić do czasów beztroskiego dzieciństwa, gdzie wszystko było takie proste.
A teraz wszystko się komplikuje, bo wcale nie wiem, czy to poczucie winy z powodu zerwanej przyjaźni czy że złego wyboru. 

Zaskoczone wyborem Caroline, czy nie? Słusznie wybrała? Czekam na wasze opinie.
Jezu, to jest takie słabe, że nie warto zaglądać. A ja znowu zawaliłam. Miał być rozdział tydzień temu, ale telefon mi się zepsuł, a przez to, że nie potrafię pisać na komputerze dopiero teraz mogę napisać ten rozdział. 
Gdy zobaczyłam te 16 komentarzy to aż mnie zatkało. Dosłownie. Nie zasługiwałam na to, bo dodałam tak późno rozdział. Dziękuję!
A tak na koniec to mam do was małe pytanko do wszystkich. Czy znacie jakieś dość popularne i aktywne grupy na Facebooku związane ze skokami? Jeśli nie komentujcie opowiadania, a znacie to wystarczy tylko komentarz z nazwą lub linkiem grupy.

See ya,
@mrswellinger

piątek, 7 sierpnia 2015

Wspomnienie trzynaste

Słysząc pukanie do drzwi swojego pokoju, przyciskam poduszkę mocniej do głowy.
- Andreas do ciebie przyszedł. - oznajmia tata. - Trzeci raz musiałem go spławiać. - dodaje, nie widząc żadnej reakcji.
Po chwili czuję, jak ugina się łożko i siada na nim mój ojciec. Doskonale wie, że nie chcę o tym rozmawiać, ale nadal napiera. Milczę, licząc na to, że pójdzie ode mnie i zostawi mnie samą ze swoimi myślami.
- Co się stało, kochanie?
Mogłam się tego spodziewać.
- Nic. - mruczę spod poduszki.
- Gdyby nic się nie stało, to byś teraz była z Andim lub z Eri... - urywa nagle, a ja wiem, że właśnie zrozumiał mój problem. - Nie lubią się, prawda?
Blisko, tato.
- Mhm. - odpowiadam, usiłując dać mu do zrozumienia, że chcę zostać sama. W końcu to zauważa.
- Nadal mam z mamą ich spławiać? - pyta dla pewności. Unoszę głowę w jego kierunku i przytakuję mu. - Uśmiech, proszę, w takim razie. - żąda, a ja się wysilam na lekki uśmiech. - Szczery. - dodaje, dźgając mnie palcem w brzuch, przez co prawdziwie się uśmiecham. Odwzajemnia gest i wychodzi, a ja słyszę żądaną ciszę.
Jednak ona niewiele daje, a sprawia, że wszystkie myśli wokół blondynów stają się głośniejsze. I to jest najgorsze. Choć ciągle o nich myślisz, twój umysł daje jeszcze bardziej o nich znać, a ty nie wiesz nic. Kogo wolisz, z kim chcesz spędzać swój wolny czas, kogo kochasz jak brata, a kogo jak chłopaka. A wcale nie znasz na nie odpowiedzi.
Dlatego siedzę od wczoraj w swoim łóżku, wychodząc tylko na posiłki z pokoju i myślę. Myślę chyba najintensywniej w życiu i powoli mnie to wykańcza. Nawet pisanie matury z niemieckiego nie było tak trudne jak to. I choć to się wydaje prostsze, bo mam trzy opcje wyboru, to wcale tak nie jest.
Gdy wybiorę jednego, drugiego stracę, ale jeśli nikogo nie wybiorę, napięta atmosfera będzie trwała i będę nadużywać ich obecności, aż w końcu nie wytrzymają i odejdą, więc ta opcja odpada. Nie potrafiłabym z nich obu zrezygnować, ale też nie mogę ich ranić.
Wiem jednak, że wybierając jednego, zranię drugiego, ale jednak to jest w jakimś sensie lepsze niż ranienie obu. Ale obie opcje mnie bolą, ściskają za serce i nie pozwalają mi podjąć decyzji. A muszę ją podjąć.
Otwieram okno, aby wywietrzyć nie tylko pokój, ale też moje, kotłujące się w głowie, myśli. Muszę oczyścić z nich umysł i zacząć od nowa moje rozważania.
Wpatruję się w drzewo i przypominam próby wejścia Andiego do mojego pokoju. Pamiętam również jak spadł z niego, ale to wspomnienie jest nieporównywalne z tym radosnym. Zaraz po tym obrazie pojawia się widok nas siedzących pod drzewem w parku tuż przed telefonem Erika. Byłam wtedy szczęśliwa i wiedziałam, że on też.
Przypominam sobie moje odczucia, gdy go pocałowałam. Co mną kierowało? Dlaczego byłam o niego zazdrosna? Wiedziałam przecież, że Andi nie będzie wiecznym singlem, bo napewno niejedna dziewczyna ma przyspieszone bicie serca na jego widok. Dlaczego zareagowałam tak agresywnie na widok śliniącej się Andrei? Przecież nie mogłam się zakochać w przyjacielu.
O matko.
Zakochałam się w Andreasie Wellingerze, w moim przyjacielu.
Czemu tak późno się zorientowałam?
Pomimo, że darzę go takim, a nie innym uczuciem, pozostaje jeszcze Erik. Ten blondyn, o hipnotyzujących tęczówkach, który mnie okłamał w szpitalu. Natomiast jego usta, gdy mnie całowały, nie oszukiwały. Nadal coś do mnie czuł, nawet jeśli mnie nie odwiedzał. Ciągle pamiętałam jego usta, pomimo że nie czułam ich od tamtego razu.
I choć wiem, że coś przede mną ukrywa, to jestem również w nim zakochana. Mogłam to poznać od razu, kiedy po raz pierwszy go zobaczyłam. To, w jaki sposób na mnie patrzył, mówił, zachowywał się zapadło mi głęboko w pamięć. Wiem, że go kochałam, ale pamiętam również, że mnie zranił.
Jestem gotowa znowu zaryzykować?
Siadam na łożku, zastanawiając się nad wyborem. Czuję się, jak w jakiejś telenoweli, gdzie miliony widzów śledzi losy rozkapryszonej bohaterki, która musi wybrać pomiędzy jednym a drugim mężczyzną, a na koniec wybiera tego bogatszego i cały wątek miłosny zostaje zrujnowany. Zwykle się śmiałam z Wellim z tych seriali, ale teraz, gdy jestem w podobnej sytuacji, to już nie jest śmieszne.
Nie mogę dłużej siedzieć w miejscu, więc schodzę na dół i upewniając się, że nie ma żadnego z blondynów w pobliżu, wychodzę na zewnątrz. Kieruję się do garażu, szukając jakiegoś zajęcia i napotykam piłkę do ręcznej. Przypominam sobie, jak trenowałam na sali gimnastycznej i postanawiam to powtórzyć.
Tak zaczynają się moje treningi, aby wrócić do formy i ponownie zagrać. Uświadamiam to sobie, gdy kozłuję i rzucam piłką. Ponownie zakochuję się w tym sporcie, pomimo że jeszcze nie zagrałam meczu. Wyobrażam siebie, stojącą na parkiecie wraz z resztą drużyny, która otacza trenera, udzielającego ostatnich rad.
Po godzinie intensywnych ćwiczeń, czuję jak moje mięśnie odmawiają mi posłuszeństwa. Jednak mnie to cieszy, niż smuci. Nawet jeśli będę obolała, to będę bliżej swojego celu. A dopóki go nie osiągne, będę trenować do upadłego.
Jakimś sposobem docieram do garażu, w którym odkładam piłkę. Cofam się do wyjścia, przy okazji obijając się o auto. Gdy w końcu udaje mi się wydostać, padam zmęczona na trawę i zamykam oczy.
Wsłuchuję się w śpiew ptaków, odgłosy świerszczy, hałas kosiarek i samochodów, dźwięki muzyki z radia, dobiegające z kuchni mamy oraz rozmowy ludzi. Trawa łaskocze mnie w twarz, ale daje mi ochłodzenie. Czuję się przyjemnie i nic nie mogłoby mi przeszkodzić. A jednak tak się dzieje.
Słyszę dźwięk dzwonka do drzwi, co mnie wyrywa z zamyślenia. Powoli się podnoszę i skradam się do drzwi. Przyciskam ciało do ściany, nasłuchując. Kusi mnie, aby wyjrzeć i zobaczyć czy to Andreas, czy Erik, ale postrzymuję się od tego. Zamiast tego stoję nieruchomo oparta o ściana.
Okres, w którym jest cisza, wydaje się trwać wieki. W myślach poganiam rodziców, aby szybciej otworzyli drzwi. Co mogą robić takiego ważnego, aby nie zobaczyć się z gościem?
W końcu drzwi się otwierają, a ja słyszę głos mamy:
- A co cię tu sprowadza? - czuję, że się uśmiecha, ale nie wiem do kogo!
- To samo, co wcześniej. - odpowiada gość, a ja czuję motylki w brzuchu. To on!
- Niestety, tą samą odpowiedzią muszę cię uraczyć.
- Przyjdę potem, ale... - urywa blondyn, jakby czegoś szukał. - Czy mogłaby pani to przekazać Caroline?
- Oczywiście. Do zobaczenia. - żegna się z nim moja mama i zamyka drzwi.
Natomiast ja czekam, aż chłopak pójdzie. Widzę jak przechodzi przez ulicę i znika mi z pola widzenia.
Odsuwam się od ściany i wchodzę do domu. Zdejmuję buty, a następnie kieruję się do kuchni. Mama miesza coś w misce, a w tle leci muzyka. Gdyby nie podsłuchanie rozmowy, nie domyśliłabym się, że ktoś tu był. I nic nie zapowiada się na to, aby mama miała mi powiedzieć o liście.
Zamiast tego rzuca, skupiona na mieszaniu:
- Widziałam jak ćwiczysz. Nie uważasz, że powinnaś to robić pod okiem jakiegoś specjalisty? Jeszcze możesz coś nadwyrężyć.
- Możliwe. - odpowiadam wymijająco, nalewając sobie picie do szklanki i upijając łyk. Ciągle czekam na temat o blondynie.
- Jesteś głodna?
A ona nadal swoje.
- Nie za bardzo.
Milczymy oboje, nie mając tematu do rozmowy. Znaczy mamy, ale moja mama nie chce go zacząć.
I mijają wieki zanim go zaczyna, podczas gdy ja siedzę i przypatruję się jej pracy. Jak coś nalewa, ugniata, myje, smaży i milion innych rzeczy.
- Masz list od...
- Wiem od kogo. Wszystko słyszałam. - przerywam jej niegrzecznie, ale moje zniecierpliwienie bierze górę.
- Leży na komodzie w przed pokoju. - kończy moja rodzicielka, czując że nic już nie wskóra więcej na temat mojego zachowania.
Ja natomiast wstaję i szybkim krokiem udaję się do pokoju, biorąc po drodze kartkę. Szybko pokonuję schody i drzwi pomieszczenia, gdzie siada pośpiesznie na łożku i z drżącymi rękoma otwieram list.

Kochana Caroline!

Pomimo że, twoi rodzice mówią, że się źle czujesz, wiemy jaki jest prawdziwy powód. Wcale się jednak nie gniewamy, a przynajmniej ja.
Wybory, których dokonujemy, mają czasami wpływ na całe nasze życie. Decyzje, które już podejmiemy są często nieodwołalne. Bywa tak, że ich żałujemy. I choć żałujemy, to nie możemy już nic zrobić, nawet niewiadomo jak bardzo tego chcemy.
Jednak nie piszę tego wszystkiego, aby cię przestraszyć. Piszę to, aby ci przekazać, dlaczego szanujemy twoją decyzję. Nie zmienia to faktu, że powyższe słowa są prawdą. A ja nie chcę, żebyś żałowała swojego wyboru. Wiążąc się z osobą, która cię oszukiwała, możesz nie mieć do niej zaufania, a to jest podstawa związku.
Nie mogę ci pomóc, bo w końcu jestem jedną z opcji, ale mogę ci doradzić jako przyjaciel. Słuchaj swojego serca, nie rozumu. Ono nigdu nie kłamie, wierz mi. Przekonałem się o tym nieraz.
Teraz, gdy to ty podejmujesz decyzje odnośnie swojej (jakby nie patrząc) przyszłości, pozostaje mi tylko czekać na twoją odpowiedź i mam nadzieję, że nie każesz nam długo czekać. Wierzę, że cokolwiek podejmiesz, będzie dobrą decyzją.


Twój

Wpatruję się tępo w słowa, które nie zdają się do mnie docierać. Śledzę wzrokiem każdą literkę, ale wydaje mi się, jakby tekst był po chińsku.
Gdy w końcu rozumiem sens listu, jest mi jeszcze gorzej, bo to wszystko prawda. A najgorsza ta rada "słuchaj swojego serca" jakby to było takie proste.
Zamyślona nad treścią przypominam sobie kolejny szczegół naszej znajomości.

Tej nocy przez chmury przebija się najjaśniejszy punkt programu - księżyc. Zawsze się zachwycam księżycem w pełni. Jest miliony kilometrów od nas, a tak dobrze go widać. Oświetla drogę każdemu błądzącemu w tą jedyną noc w miesiącu.
Jeszcze lepiej go widać z dachu wieżowca, trzymając w ręku swój ulubiony drink. Jest to idealna okazja, aby zamyślić się i zapomnieć o całym świecie.
I właśnie tak robię. Odpływam wpatrzona w pełnię.
Nie na długo.
- Jak tam? - słyszę głos z nad ramienia. Odwracam się gwałtownie, ale widząc znajomą twarz, uspokajam się.
Wzruszam ramionami.
- Ładny księżyc. - zwracam jego uwagę.
- Mhm. - przytakuje głową, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Coś mam na twarzy? - pytam żartobliwie.
Kręci przecząco głową.
- Nie, ale muszę ci coś wyznać. - zainteresowana czekam na ciąg dalszy. - Mam na ciebie straszną ochotę.
Nie wiem, jak zareagować.
- Jesteś wilkołakiem? Dzisiaj pełnia, więc się nie dziwię, ale oszczędź mnie. - żartuję, dając mu kuksańca w bok.
- Nie, nie jestem. - szczerzy się. - Ale gdybym był, to bym cię porwał do swojej i posmakował...
- Co?
- Twoich ust. - uśmiecha się i odchodzi, zanim zdążę odpowiedzieć.
Zostawia mnie osłupiałą.

I wszystko układa się w całość. Czuję, że znam odpowiedź już na moje pytanie.
Zostawiam kartkę na stoliku i biegnę na dół. Nie czuję już bólu w mięśniach, a zamiast tego radość. Otwieram drzwi w tym samym momencie, gdy on furtkę. Zbliżam się do niego, tak jak on do mnie. Widzi to. Widzi moją miłość do niego i wybór, jakiego dokonałam.
Obejmuje mnie w talii i podnosi, obracając wokoło. Gdy mnie całuje, nie potrzebuję niczego innego do szczęścia.
Bo mam moją miłość u boku.

No to krótka piłka: Andi czy Erik? I od kogo był list? Czekam na Wasze propozycje!

Dlaczego nie było rozdziału? Opcje są dwie, do wyboru:
a) nie miałam weny
b) byłam leniem
Osobiście się skłaniam do opcji b), przez co jestem zła na siebie, bo nie tylko siebie zawiodłam, ale też Was. Mogę tylko to naprawić spóznionym rozdziałem. Więc jest, ale nie podoba mi się. Wyszło za słodko, ale może niektórym przypadnie do gustu.
I krótko o LGP: za rok wrócę! A jak Wasze wrażenia?
I jeszcze krótkie info. Gdybyście miały do mnie jakiekolwiek pytania lub po prostu chciały pogadać to znajdziecie mnie na twitterze @mrswellinger (f4f i te sprawy) ;**