- Szlaban, Caroline.
Mogę powiedzieć, że to pierwsze słowa rodziców po tym, jak odpowiedziałam im na pytania związane z moim zdrowiem. Kiedy weszliśmy zmoknięci z Andreasem, do domu oni stali już w drzwiach z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Nie wyglądali na zadowolonych, ale gdy mnie zobaczyli całą i zdrową, ich spojrzenia odrobinę złagodniały. Nakarmili, ogrzali i wysłali do pokoju jakbym nadal była nastolatką, a nie dorosłą kobietą. Na dodatek zabronili mi wychodzić z domu oraz przyjmować gości.
Andi mówi, że to nie pierwszy raz, kiedy mam zakaz wychodzenia z domu. Podobno przynajmniej kilka razy na tydzień wracałam później, niż mówiłam. Jak widać, to się nie zmieniło. Nadal lubię uciekać bez uprzedzenia z domu.
Cały czas pamiętam minę Wellingera, gdy zobaczył mnie w tym centrum handlowym, z czerwoną twarzą i oczami opuchniętymi od płaczu. Wyglądał jakby sam cierpiał z tego samego powodu. Mocno mnie do siebie przytulił i pocałował w czoło. Poczułam się jak mała dziewczynka w objęciach swojego taty. Dotykając, równie przemoczonej jak moje rzeczy, bluzy blondyna czułam się bezpiecznie. Nie było to jednak spowodowane tym samym miękkim dotykiem materiału, a samą obecnością chłopaka.
Gdy uspokoiłam się, zaprowadził mnie do swojego auta. Objął mnie ramieniem, usiłując chronić przed kapiącym deszczem. Otworzył mi drzwi od samochodu, po czym sam wsiadł. Włączył ogrzewanie i rzucił dla poprawienia mi humoru:
- Będziesz mi płacić za mandaty, które załapałem jadąc do ciebie.
Zaśmiałam się, a Andreas zadowolony ruszył.
Nie wiem jakim cudem skoczek dotarł do mnie w trzy godziny, bo podróż do Ruhpolding zajęła nam pięć godzin, a sama podróż pociągiem zabrała siedem godzin. Może przyczyniła się do tego prędkość z jaką prowadził. Tak czy inaczej, byłam mu niezmiernie wdzięczna. Albo byłam do momentu, gdy zasnęłam.
A teraz siedzę na łóżku w swoim pokoju i wyglądam przez okno. Nie ma nic ciekawego. Widzę ogromne drzewo rosnące tuż obok mojego okna i nic więcej. Przenoszę wzrok na komodę i znajdujący się na niej telefon.
Biorę go do ręki i patrzę na niedawno dodany numer. Widzę zieloną słuchawkę, która pozwoli mi znowu usłyszeć jego głos. Głos Erika Durma - celu mojej wyprawy do Dortmundu.
Po chwili zastanowienia klikam na znaczek. Przykładam telefon do ucha i modlę się, aby Julia nie pomyliła się co do numeru.
Na szczęście, tak nie jest i po chwili słyszę głos piłkarza:
- Halo?
Przez chwilę milczę, uśmiechając się na sam dźwięk.
- Erik? - po drugiej stronie cisza. - To ja, Caroline. - słyszę jak wypuszcza powoli powietrze.
- Myślałem, że to jakaś natrętna fanka. - parska śmiechem. - Tak dawno się nie widzieliśmy, Caroline. - mówi, dziwnie wymawiając moje imię. Tak z uczuciem.
- To prawda. Nawet byłam w Dortmundzie, ale - urywam, przymykając na chwilę oczy. - nie było ciebie.
- Trzeba było zadzwonić! - gani mnie Erik, ale wiem, że się uśmiecha. - Czyli dobrze słyszałem, że już wyszłaś ze szpitala.
- Tak... Od kogo?
- Od Andiego. - odpowiada, po czym zapada cisza. On ma jego numer i mi go nie podał, ale w sumie go nie pytałam. - Jak ręka? - pyta.
- Lepiej. Teraz mam już usztywnienie. - mówię, spoglądając na nią. - Wpadniesz kiedyś? - zadaję mu pytanie z lekką nadzieją, że powie "tak".
- Postaram się. - odpowiada wymijająco, czuję to. Od razu mija mi ochota na dalszą rozmowę. On też coś ukrywa. "Miałaś zacząć wszystko od nowa" - w głowie pojawia mi się zdanie wypowiedziane przez Andiego. No właśnie. Po to jechałam do Dortmundu. Na szczerą rozmowę.
- Erik, musimy porozmawiać. - oznajmiam mu, usiłując go zmusić do szybkiego przyjazdu.
- Wiem. - odpowiada i ciężko wzdycha. - Przyjadę najszybciej jak będę mógł, obiecuję.
- Mam nadzieję. - mówię zrezygnowana i żegnam się z nim.
Rzucam telefon na łóżko i sama z niego wstaję. Otwieram okno wpuszczając do pokoju świeże powietrze, po czym z powrotem się kładę. Chętnie wyszłabym na zewnątrz, choćby dla spotkania Andreasa. Jednak szlaban, to szlaban i muszę siedzieć w swoim pokoju. Znowu czuję pustkę w środku, na myśl, że nie spotkam się z Wellim.
Zamykam oczy i usiłuję zasnąć, ale wiem, że to raczej niemożliwe. A skutecznie mi to utrudnia wołanie zza okna. Niezadowolona wstaję i podchodzę do szyby. Nic jednak nowego nie widzę. I już chcę odejść, ale widzę jak mały kamień uderza w okno. Otwieram je i wychylam się. Od razu zauważam Wellingera pod oknem.
- No w końcu, księżniczko! - wita się ze mną, na co wybucham śmiechem. Klęka na jedno kolano i wyciąga rękę do mnie. - Roszpunko, spuść swoje włosy.
- Andi, co ty odwalasz? - pytam go, poważnie się zastanawiając nad jego trzeźwością.
- Wszystko psujesz! - odpowiada Andreas, wstając od razu. - W szafie masz drabinkę dla mnie.
- Skąd... - chcę się zapytać, skąd wie, ale dochodzę do wniosku, że to wątek, którego jeszcze nie wiem. Zamiast tego podchodzę do szafy i ją otwieram. Pochylam się i szukam wspomnianej drabinki, ale jest pustka. Jeszcze raz przeczesuję dno szafy, ale nic takiego nie znajduję. - Nie ma! - informuję go, gdy do niego wracam.
- Jak to nie ma? - dziwi się blondyn, ale szybko sam sobie dopowiada. - Dowiedzieli się. No trudno, poradzimy sobie. - mruczy, podchodząc do drzewa.
- Cholera, Wellinger, co ty robisz? - pytam się go z przerażeniem. Mam nadzieję, że rodzice nas nie słyszą, ale to chyba jest moje najmniejsza obawa.
- Jak widać, wchodzę na to. - pokazuje na drzewo. - Liczę na to, że wejdę do ciebie cały, bo inaczej Schuster* mnie zabije, a zaraz potem ciebie.
Nawet teraz żartuje, gdy wspina się po korze na gałęzie. Nieźle wymyślił, trzeba przyznać. Jedna gruba gałąź znajduje się tuż obok mojego okna. Jak nie uda mu się nie spaść, to chyba będzie cud.
I dzieje się tak. Wdrapuje się na szczyt i trzymając się gałęzi wyżej idzie po tej grubej. Jest na prawdę skupiony, ale co się dziwić. Jak spadnie to nie będzie za fajnie.
Gdy jest już blisko mojego okna, wychylam się, aby mu pomóc z wejściem do środka. Łapie moją dłoń i wchodzi przez okno do mojego pokoju.
Dopiero wtedy mogę wypuścić powietrze i wybuchnąć śmiechem. Welli do mnie dołącza. Nie możemy przestać się śmiać, ale to chyba jest reakcja na ten stres, który był podczas wchodzenia po drzewie.
Szybko jednak milkniemy, bo słyszymy jak ktoś wchodzi po schodach na górę. Nerwowo rozglądam się za poszukiwaniem kryjówki dla Andreasa. I ją znajduję.
- Pod łóżko, szybko! - mówię szeptem do Andiego. Widzę u niego niemy sprzeciw, ale słucha się mnie i wczołguje się pod łóżko. Ja za to, szybko siadam na nim biorąc do ręki telefon i udaję, że coś na nim robię.
Do pokoju ktoś puka, po czym wchodzi. Jest to mama. Spinam się, gdy przeczesuje wzrokiem pokój. Nie widząc niczego podejrzanego, oznajmia:
- Jedziemy z tatą na zakupy. Chcesz coś?
- Nie. - staram się, aby mój głos brzmiał normalnie. W myślach już odliczam sekundy do wyjścia mojej rodzicielki. I w końcu przestaję, bo tak się dzieje. Zostajemy z Wellim sami w domu.
Chłopak szybko wyczołguje się spod łóżka i robi zbolała minę. Ja za to uśmiecham się cwaniacko.
- Gdybyś przyszedł kilkanaście minut później, spokojnie mógłbyś wejść przez drzwi, nie narażając swojego życie. - mówię mu tą wspaniałą wiadomość, za co dostaję pięścią w ramię od Wellingera.
- Musimy pogadać. - oznajmia po chwili milczenia. Wypowiada te same, a przynajmniej o tym samym znaczeniu, słowa, które powiedziałam Durmowi.
- O czym?
- O Eriku. - czemu nie chciał ze mną pogadać po wydarzeniach na placu? Może z tego samego powodu, co ja, czyli nie chciał do tego wracać.
- Dobra. - odpowiadam niepewnie.
- Chyba chcesz wiedzieć, jak się poznaliście? - pyta, na co kiwam głową. Bierze mnie za rękę i prowadzi zdziwioną na dwór.
Stajemy przy płocie i wychylamy się przez niego. Naprzeciwko, jak i obok nas znajdują się domki jednorodzinne. Andi pokazuje mi na dom po prawej, który jest po drugiej stronie.
Jest żółtego koloru, z bordowym dachem. Wokół znajduje się ogród i mogę dostrzec część bramki wystającą zza tył budynku.
Kolejny obraz jak element układanki staje mi przed oczami.
Mogę powiedzieć, że to pierwsze słowa rodziców po tym, jak odpowiedziałam im na pytania związane z moim zdrowiem. Kiedy weszliśmy zmoknięci z Andreasem, do domu oni stali już w drzwiach z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Nie wyglądali na zadowolonych, ale gdy mnie zobaczyli całą i zdrową, ich spojrzenia odrobinę złagodniały. Nakarmili, ogrzali i wysłali do pokoju jakbym nadal była nastolatką, a nie dorosłą kobietą. Na dodatek zabronili mi wychodzić z domu oraz przyjmować gości.
Andi mówi, że to nie pierwszy raz, kiedy mam zakaz wychodzenia z domu. Podobno przynajmniej kilka razy na tydzień wracałam później, niż mówiłam. Jak widać, to się nie zmieniło. Nadal lubię uciekać bez uprzedzenia z domu.
Cały czas pamiętam minę Wellingera, gdy zobaczył mnie w tym centrum handlowym, z czerwoną twarzą i oczami opuchniętymi od płaczu. Wyglądał jakby sam cierpiał z tego samego powodu. Mocno mnie do siebie przytulił i pocałował w czoło. Poczułam się jak mała dziewczynka w objęciach swojego taty. Dotykając, równie przemoczonej jak moje rzeczy, bluzy blondyna czułam się bezpiecznie. Nie było to jednak spowodowane tym samym miękkim dotykiem materiału, a samą obecnością chłopaka.
Gdy uspokoiłam się, zaprowadził mnie do swojego auta. Objął mnie ramieniem, usiłując chronić przed kapiącym deszczem. Otworzył mi drzwi od samochodu, po czym sam wsiadł. Włączył ogrzewanie i rzucił dla poprawienia mi humoru:
- Będziesz mi płacić za mandaty, które załapałem jadąc do ciebie.
Zaśmiałam się, a Andreas zadowolony ruszył.
Nie wiem jakim cudem skoczek dotarł do mnie w trzy godziny, bo podróż do Ruhpolding zajęła nam pięć godzin, a sama podróż pociągiem zabrała siedem godzin. Może przyczyniła się do tego prędkość z jaką prowadził. Tak czy inaczej, byłam mu niezmiernie wdzięczna. Albo byłam do momentu, gdy zasnęłam.
A teraz siedzę na łóżku w swoim pokoju i wyglądam przez okno. Nie ma nic ciekawego. Widzę ogromne drzewo rosnące tuż obok mojego okna i nic więcej. Przenoszę wzrok na komodę i znajdujący się na niej telefon.
Biorę go do ręki i patrzę na niedawno dodany numer. Widzę zieloną słuchawkę, która pozwoli mi znowu usłyszeć jego głos. Głos Erika Durma - celu mojej wyprawy do Dortmundu.
Po chwili zastanowienia klikam na znaczek. Przykładam telefon do ucha i modlę się, aby Julia nie pomyliła się co do numeru.
Na szczęście, tak nie jest i po chwili słyszę głos piłkarza:
- Halo?
Przez chwilę milczę, uśmiechając się na sam dźwięk.
- Erik? - po drugiej stronie cisza. - To ja, Caroline. - słyszę jak wypuszcza powoli powietrze.
- Myślałem, że to jakaś natrętna fanka. - parska śmiechem. - Tak dawno się nie widzieliśmy, Caroline. - mówi, dziwnie wymawiając moje imię. Tak z uczuciem.
- To prawda. Nawet byłam w Dortmundzie, ale - urywam, przymykając na chwilę oczy. - nie było ciebie.
- Trzeba było zadzwonić! - gani mnie Erik, ale wiem, że się uśmiecha. - Czyli dobrze słyszałem, że już wyszłaś ze szpitala.
- Tak... Od kogo?
- Od Andiego. - odpowiada, po czym zapada cisza. On ma jego numer i mi go nie podał, ale w sumie go nie pytałam. - Jak ręka? - pyta.
- Lepiej. Teraz mam już usztywnienie. - mówię, spoglądając na nią. - Wpadniesz kiedyś? - zadaję mu pytanie z lekką nadzieją, że powie "tak".
- Postaram się. - odpowiada wymijająco, czuję to. Od razu mija mi ochota na dalszą rozmowę. On też coś ukrywa. "Miałaś zacząć wszystko od nowa" - w głowie pojawia mi się zdanie wypowiedziane przez Andiego. No właśnie. Po to jechałam do Dortmundu. Na szczerą rozmowę.
- Erik, musimy porozmawiać. - oznajmiam mu, usiłując go zmusić do szybkiego przyjazdu.
- Wiem. - odpowiada i ciężko wzdycha. - Przyjadę najszybciej jak będę mógł, obiecuję.
- Mam nadzieję. - mówię zrezygnowana i żegnam się z nim.
Rzucam telefon na łóżko i sama z niego wstaję. Otwieram okno wpuszczając do pokoju świeże powietrze, po czym z powrotem się kładę. Chętnie wyszłabym na zewnątrz, choćby dla spotkania Andreasa. Jednak szlaban, to szlaban i muszę siedzieć w swoim pokoju. Znowu czuję pustkę w środku, na myśl, że nie spotkam się z Wellim.
Zamykam oczy i usiłuję zasnąć, ale wiem, że to raczej niemożliwe. A skutecznie mi to utrudnia wołanie zza okna. Niezadowolona wstaję i podchodzę do szyby. Nic jednak nowego nie widzę. I już chcę odejść, ale widzę jak mały kamień uderza w okno. Otwieram je i wychylam się. Od razu zauważam Wellingera pod oknem.
- No w końcu, księżniczko! - wita się ze mną, na co wybucham śmiechem. Klęka na jedno kolano i wyciąga rękę do mnie. - Roszpunko, spuść swoje włosy.
- Andi, co ty odwalasz? - pytam go, poważnie się zastanawiając nad jego trzeźwością.
- Wszystko psujesz! - odpowiada Andreas, wstając od razu. - W szafie masz drabinkę dla mnie.
- Skąd... - chcę się zapytać, skąd wie, ale dochodzę do wniosku, że to wątek, którego jeszcze nie wiem. Zamiast tego podchodzę do szafy i ją otwieram. Pochylam się i szukam wspomnianej drabinki, ale jest pustka. Jeszcze raz przeczesuję dno szafy, ale nic takiego nie znajduję. - Nie ma! - informuję go, gdy do niego wracam.
- Jak to nie ma? - dziwi się blondyn, ale szybko sam sobie dopowiada. - Dowiedzieli się. No trudno, poradzimy sobie. - mruczy, podchodząc do drzewa.
- Cholera, Wellinger, co ty robisz? - pytam się go z przerażeniem. Mam nadzieję, że rodzice nas nie słyszą, ale to chyba jest moje najmniejsza obawa.
- Jak widać, wchodzę na to. - pokazuje na drzewo. - Liczę na to, że wejdę do ciebie cały, bo inaczej Schuster* mnie zabije, a zaraz potem ciebie.
Nawet teraz żartuje, gdy wspina się po korze na gałęzie. Nieźle wymyślił, trzeba przyznać. Jedna gruba gałąź znajduje się tuż obok mojego okna. Jak nie uda mu się nie spaść, to chyba będzie cud.
I dzieje się tak. Wdrapuje się na szczyt i trzymając się gałęzi wyżej idzie po tej grubej. Jest na prawdę skupiony, ale co się dziwić. Jak spadnie to nie będzie za fajnie.
Gdy jest już blisko mojego okna, wychylam się, aby mu pomóc z wejściem do środka. Łapie moją dłoń i wchodzi przez okno do mojego pokoju.
Dopiero wtedy mogę wypuścić powietrze i wybuchnąć śmiechem. Welli do mnie dołącza. Nie możemy przestać się śmiać, ale to chyba jest reakcja na ten stres, który był podczas wchodzenia po drzewie.
Szybko jednak milkniemy, bo słyszymy jak ktoś wchodzi po schodach na górę. Nerwowo rozglądam się za poszukiwaniem kryjówki dla Andreasa. I ją znajduję.
- Pod łóżko, szybko! - mówię szeptem do Andiego. Widzę u niego niemy sprzeciw, ale słucha się mnie i wczołguje się pod łóżko. Ja za to, szybko siadam na nim biorąc do ręki telefon i udaję, że coś na nim robię.
Do pokoju ktoś puka, po czym wchodzi. Jest to mama. Spinam się, gdy przeczesuje wzrokiem pokój. Nie widząc niczego podejrzanego, oznajmia:
- Jedziemy z tatą na zakupy. Chcesz coś?
- Nie. - staram się, aby mój głos brzmiał normalnie. W myślach już odliczam sekundy do wyjścia mojej rodzicielki. I w końcu przestaję, bo tak się dzieje. Zostajemy z Wellim sami w domu.
Chłopak szybko wyczołguje się spod łóżka i robi zbolała minę. Ja za to uśmiecham się cwaniacko.
- Gdybyś przyszedł kilkanaście minut później, spokojnie mógłbyś wejść przez drzwi, nie narażając swojego życie. - mówię mu tą wspaniałą wiadomość, za co dostaję pięścią w ramię od Wellingera.
- Musimy pogadać. - oznajmia po chwili milczenia. Wypowiada te same, a przynajmniej o tym samym znaczeniu, słowa, które powiedziałam Durmowi.
- O czym?
- O Eriku. - czemu nie chciał ze mną pogadać po wydarzeniach na placu? Może z tego samego powodu, co ja, czyli nie chciał do tego wracać.
- Dobra. - odpowiadam niepewnie.
- Chyba chcesz wiedzieć, jak się poznaliście? - pyta, na co kiwam głową. Bierze mnie za rękę i prowadzi zdziwioną na dwór.
Stajemy przy płocie i wychylamy się przez niego. Naprzeciwko, jak i obok nas znajdują się domki jednorodzinne. Andi pokazuje mi na dom po prawej, który jest po drugiej stronie.
Jest żółtego koloru, z bordowym dachem. Wokół znajduje się ogród i mogę dostrzec część bramki wystającą zza tył budynku.
Kolejny obraz jak element układanki staje mi przed oczami.
Staję przed lustrem. Moja kremowa, letnia sukienka, sięgająca do kolan, ponownie znajduje się na mnie. Tak dawno jej nie ubierałam, ale dzisiaj jest wyjątkowa okazja, a po za tym jest upał na dworze.
Przeczesuję palcami włosy, które pozostają w artystycznym nieładzie i schodzę na dół w balerinkach.
Razem z rodzicami kierujemy się do nowych sąsiadów - Durmów. Przeprowadzili się z Moguncji do Ruhpolding w tym tygodniu, więc moi wspaniałomyślni opiekunowie postanowili przywitać nowych sąsiadów.
Mama niesie świeżo upieczony sernik, a tata schłodzone wino w eleganckiej torebce. Ja zaciskam palce na materiale. Państwo Durm, poza tym, że mają uroczy domek, to mają też syna w moim wieku. I to jest powód, dla którego się stresuje, choć Andi mówi, że bez powodu. Zawsze mam jego, jak powiedział mi pewnego razu.
Moja rodzicielka dzwoni do drzwi, które po chwili się otwierają i staje w nich pani Durm. Wita nas wszystkich i zaprasza do środka. Po chwili poznajemy pana domu, który zaprasza nas na grilla za domem.
Wychodząc na dwór zauważam bramkę i piłki na trawie. Podejrzewam, że te rzeczy należą do syna i nie mylę się, bo gospodyni potwierdza moje domysły oznajmiając, że ich pociecha jest piłkarzem.
Siadamy przy stole. Rodzice już zawzięcie rozmawiają z sąsiadami, a ja z nerwów przekładam z dłoni do dłoni szklankę. Już chcę zapytać do toaletę, gdy z domu wypada zziajany blondyn.
Jego policzki są zaróżowione, włosy w nieładzie, a oddech urywany. Siada tuż obok mnie, najpierw witając się z dorosłymi, a potem przenosi swój wzrok na mnie. Dostrzegam zaciekawienie w jego błękitnych tęczówkach.
- Jestem Erik. - wyciąga do mnie dłoń, którą ujmuje i całuje. Jestem zszokowana.
- Caroline. - odpowiadam zmieszana, patrząc na rodziców. Wydają się być pod wrażeniem tego gestu.
Wkrótce wszyscy jemy smakołyki z grilla i rozmawiamy o szkole. Państwo Durm pytają mnie jak sobie radzę, a ja odpowiadam, że nieźle.
- Tylko, że musi codziennie iść na pieszo. - dodaje moja mama, według mnie, zupełnie niepotrzebnie.
- To świetnie się składa! - cieszy się mama Erika. - Erik zrobił niedawno prawo jazdy i dostał od nas auto, więc może podwozić Caroline do szkoły.
Erik uśmiecha się do mnie słodko, a ja odwzajemniam ten gest, siląc się na niewielki uśmiech.
Przeczesuję palcami włosy, które pozostają w artystycznym nieładzie i schodzę na dół w balerinkach.
Razem z rodzicami kierujemy się do nowych sąsiadów - Durmów. Przeprowadzili się z Moguncji do Ruhpolding w tym tygodniu, więc moi wspaniałomyślni opiekunowie postanowili przywitać nowych sąsiadów.
Mama niesie świeżo upieczony sernik, a tata schłodzone wino w eleganckiej torebce. Ja zaciskam palce na materiale. Państwo Durm, poza tym, że mają uroczy domek, to mają też syna w moim wieku. I to jest powód, dla którego się stresuje, choć Andi mówi, że bez powodu. Zawsze mam jego, jak powiedział mi pewnego razu.
Moja rodzicielka dzwoni do drzwi, które po chwili się otwierają i staje w nich pani Durm. Wita nas wszystkich i zaprasza do środka. Po chwili poznajemy pana domu, który zaprasza nas na grilla za domem.
Wychodząc na dwór zauważam bramkę i piłki na trawie. Podejrzewam, że te rzeczy należą do syna i nie mylę się, bo gospodyni potwierdza moje domysły oznajmiając, że ich pociecha jest piłkarzem.
Siadamy przy stole. Rodzice już zawzięcie rozmawiają z sąsiadami, a ja z nerwów przekładam z dłoni do dłoni szklankę. Już chcę zapytać do toaletę, gdy z domu wypada zziajany blondyn.
Jego policzki są zaróżowione, włosy w nieładzie, a oddech urywany. Siada tuż obok mnie, najpierw witając się z dorosłymi, a potem przenosi swój wzrok na mnie. Dostrzegam zaciekawienie w jego błękitnych tęczówkach.
- Jestem Erik. - wyciąga do mnie dłoń, którą ujmuje i całuje. Jestem zszokowana.
- Caroline. - odpowiadam zmieszana, patrząc na rodziców. Wydają się być pod wrażeniem tego gestu.
Wkrótce wszyscy jemy smakołyki z grilla i rozmawiamy o szkole. Państwo Durm pytają mnie jak sobie radzę, a ja odpowiadam, że nieźle.
- Tylko, że musi codziennie iść na pieszo. - dodaje moja mama, według mnie, zupełnie niepotrzebnie.
- To świetnie się składa! - cieszy się mama Erika. - Erik zrobił niedawno prawo jazdy i dostał od nas auto, więc może podwozić Caroline do szkoły.
Erik uśmiecha się do mnie słodko, a ja odwzajemniam ten gest, siląc się na niewielki uśmiech.
Mrugam oczami z niedowierzania, że tak szybko odblokowałam to w swoim umyśle, na co Andreas się uśmiecha. On wie, że sobie przypomniałam.
- Oni nadal tam mieszkają? - nie muszę mówić kto, bo on doskonale wie.
- Rodzice - tak, Erik - nie, jak już wiesz. - odpowiada Welli i z powrotem kieruje się do domu. Patrzę na niego zdziwiona. - No co? To nie koniec historii, a dopiero początek. Chyba po to pojechałaś do Erika?
Jak on mnie dobrze zna.
__________________________________________________
*Werner Schuster - trener reprezentacji Niemiec w skokach narciarskich.
- Oni nadal tam mieszkają? - nie muszę mówić kto, bo on doskonale wie.
- Rodzice - tak, Erik - nie, jak już wiesz. - odpowiada Welli i z powrotem kieruje się do domu. Patrzę na niego zdziwiona. - No co? To nie koniec historii, a dopiero początek. Chyba po to pojechałaś do Erika?
Jak on mnie dobrze zna.
__________________________________________________
*Werner Schuster - trener reprezentacji Niemiec w skokach narciarskich.
O wiele lepszy od poprzedniego - nie uważacie? Jest Andi (nawiasem mówiąc - bardzo mi się podoba ta scena z drzewem) i Erik, jako retrospekcja i rzeczywistość. Co prawda wcześniej miał krótko przystrzyżone włosy, ale na potrzeby opowiadania pomińmy ten fakt.
Postanowiłam dać teraz wątek z Durmem, bo jak go zobaczyłam pierwszy raz w tym roku na boisku, to po prostu musiałam! Swoją drogą - bardzo dobry mecz w zastępstwie za Piszczka (wracaj mistrzu!).
Nie rozpisuję się, bo wiem, że nikt tego nie czyta, więc do zobaczenia za tydzień!
Postanowiłam dać teraz wątek z Durmem, bo jak go zobaczyłam pierwszy raz w tym roku na boisku, to po prostu musiałam! Swoją drogą - bardzo dobry mecz w zastępstwie za Piszczka (wracaj mistrzu!).
Nie rozpisuję się, bo wiem, że nikt tego nie czyta, więc do zobaczenia za tydzień!