sobota, 11 kwietnia 2015

Wspomnienie siódme

- Szlaban, Caroline.
Mogę powiedzieć, że to pierwsze słowa rodziców po tym, jak odpowiedziałam im na pytania związane z moim zdrowiem. Kiedy weszliśmy zmoknięci z Andreasem, do domu oni stali już w drzwiach z rękoma skrzyżowanymi na piersi. Nie wyglądali na zadowolonych, ale gdy mnie zobaczyli całą i zdrową, ich spojrzenia odrobinę złagodniały. Nakarmili, ogrzali i wysłali do pokoju jakbym nadal była nastolatką, a nie dorosłą kobietą. Na dodatek zabronili mi wychodzić z domu oraz przyjmować gości.
Andi mówi, że to nie pierwszy raz, kiedy mam zakaz wychodzenia z domu. Podobno przynajmniej kilka razy na tydzień wracałam później, niż mówiłam. Jak widać, to się nie zmieniło. Nadal lubię uciekać bez uprzedzenia z domu.
Cały czas pamiętam minę Wellingera, gdy zobaczył mnie w tym centrum handlowym, z czerwoną twarzą i oczami opuchniętymi od płaczu. Wyglądał jakby sam cierpiał z tego samego powodu. Mocno mnie do siebie przytulił i pocałował w czoło. Poczułam się jak mała dziewczynka w objęciach swojego taty. Dotykając, równie przemoczonej jak moje rzeczy, bluzy blondyna czułam się bezpiecznie. Nie było to jednak spowodowane tym samym miękkim dotykiem materiału, a samą obecnością chłopaka.
Gdy uspokoiłam się, zaprowadził mnie do swojego auta. Objął mnie ramieniem, usiłując chronić przed kapiącym deszczem. Otworzył mi drzwi od samochodu, po czym sam wsiadł. Włączył ogrzewanie i rzucił dla poprawienia mi humoru:
- Będziesz mi płacić za mandaty, które załapałem jadąc do ciebie.
Zaśmiałam się, a Andreas zadowolony ruszył.
Nie wiem jakim cudem skoczek dotarł do mnie w trzy godziny, bo podróż do Ruhpolding zajęła nam pięć godzin, a sama podróż pociągiem zabrała siedem godzin. Może przyczyniła się do tego prędkość z jaką prowadził. Tak czy inaczej, byłam mu niezmiernie wdzięczna. Albo byłam do momentu, gdy zasnęłam.
A teraz siedzę na łóżku w swoim pokoju i wyglądam przez okno. Nie ma nic ciekawego. Widzę ogromne drzewo rosnące tuż obok mojego okna i nic więcej. Przenoszę wzrok na komodę i znajdujący się na niej telefon.
Biorę go do ręki i patrzę na niedawno dodany numer. Widzę zieloną słuchawkę, która pozwoli mi znowu usłyszeć jego głos. Głos Erika Durma - celu mojej wyprawy do Dortmundu.
Po chwili zastanowienia klikam na znaczek. Przykładam telefon do ucha i modlę się, aby Julia nie pomyliła się co do numeru.
Na szczęście, tak nie jest i po chwili słyszę głos piłkarza:
- Halo?
Przez chwilę milczę, uśmiechając się na sam dźwięk.
- Erik? - po drugiej stronie cisza. - To ja, Caroline. - słyszę jak wypuszcza powoli powietrze.
- Myślałem, że to jakaś natrętna fanka. - parska śmiechem. - Tak dawno się nie widzieliśmy, Caroline. - mówi, dziwnie wymawiając moje imię. Tak z uczuciem.
- To prawda. Nawet byłam w Dortmundzie, ale - urywam, przymykając na chwilę oczy. - nie było ciebie.
- Trzeba było zadzwonić! - gani mnie Erik, ale wiem, że się uśmiecha. - Czyli dobrze słyszałem, że już wyszłaś ze szpitala.
- Tak... Od kogo?
- Od Andiego. - odpowiada, po czym zapada cisza. On ma jego numer i mi go nie podał, ale w sumie go nie pytałam. - Jak ręka? - pyta.
- Lepiej. Teraz mam już usztywnienie. - mówię, spoglądając na nią. - Wpadniesz kiedyś? - zadaję mu pytanie z lekką nadzieją, że powie "tak".
- Postaram się. - odpowiada wymijająco, czuję to. Od razu mija mi ochota na dalszą rozmowę. On też coś ukrywa. "Miałaś zacząć wszystko od nowa" - w głowie pojawia mi się zdanie wypowiedziane przez Andiego. No właśnie. Po to jechałam do Dortmundu. Na szczerą rozmowę.
- Erik, musimy porozmawiać. - oznajmiam mu, usiłując go zmusić do szybkiego przyjazdu.
- Wiem. - odpowiada i ciężko wzdycha. - Przyjadę najszybciej jak będę mógł, obiecuję.
- Mam nadzieję. - mówię zrezygnowana i żegnam się z nim.
Rzucam telefon na łóżko i sama z niego wstaję. Otwieram okno wpuszczając do pokoju świeże powietrze, po czym z powrotem się kładę. Chętnie wyszłabym na zewnątrz, choćby dla spotkania Andreasa. Jednak szlaban, to szlaban i muszę siedzieć w swoim pokoju. Znowu czuję pustkę w środku, na myśl, że nie spotkam się z Wellim.
Zamykam oczy i usiłuję zasnąć, ale wiem, że to raczej niemożliwe. A skutecznie mi to utrudnia wołanie zza okna. Niezadowolona wstaję i podchodzę do szyby. Nic jednak nowego nie widzę. I już chcę odejść, ale widzę jak mały kamień uderza w okno. Otwieram je i wychylam się. Od razu zauważam Wellingera pod oknem.
- No w końcu, księżniczko! - wita się ze mną, na co wybucham śmiechem. Klęka na jedno kolano i wyciąga rękę do mnie. - Roszpunko, spuść swoje włosy.
- Andi, co ty odwalasz? - pytam go, poważnie się zastanawiając nad jego trzeźwością.
- Wszystko psujesz! - odpowiada Andreas, wstając od razu. - W szafie masz drabinkę dla mnie.
- Skąd... - chcę się zapytać, skąd wie, ale dochodzę do wniosku, że to wątek, którego jeszcze nie wiem. Zamiast tego podchodzę do szafy i ją otwieram. Pochylam się i szukam wspomnianej drabinki, ale jest pustka. Jeszcze raz przeczesuję dno szafy, ale nic takiego nie znajduję. - Nie ma! - informuję go, gdy do niego wracam.
- Jak to nie ma? - dziwi się blondyn, ale szybko sam sobie dopowiada. - Dowiedzieli się. No trudno, poradzimy sobie. - mruczy, podchodząc do drzewa.
- Cholera, Wellinger, co ty robisz? - pytam się go z przerażeniem. Mam nadzieję, że rodzice nas nie słyszą, ale to chyba jest moje najmniejsza obawa.
- Jak widać, wchodzę na to. - pokazuje na drzewo. - Liczę na to, że wejdę do ciebie cały, bo inaczej Schuster* mnie zabije, a zaraz potem ciebie.
Nawet teraz żartuje, gdy wspina się po korze na gałęzie. Nieźle wymyślił, trzeba przyznać. Jedna gruba gałąź znajduje się tuż obok mojego okna. Jak nie uda mu się nie spaść, to chyba będzie cud.
I dzieje się tak. Wdrapuje się na szczyt i trzymając się gałęzi wyżej idzie po tej grubej. Jest na prawdę skupiony, ale co się dziwić. Jak spadnie to nie będzie za fajnie.
Gdy jest już blisko mojego okna, wychylam się, aby mu pomóc z wejściem do środka. Łapie moją dłoń i wchodzi przez okno do mojego pokoju.
Dopiero wtedy mogę wypuścić powietrze i wybuchnąć śmiechem. Welli do mnie dołącza. Nie możemy przestać się śmiać, ale to chyba jest reakcja na ten stres, który był podczas wchodzenia po drzewie.
Szybko jednak milkniemy, bo słyszymy jak ktoś wchodzi po schodach na górę. Nerwowo rozglądam się za poszukiwaniem kryjówki dla Andreasa. I ją znajduję.
- Pod łóżko, szybko! - mówię szeptem do Andiego. Widzę u niego niemy sprzeciw, ale słucha się mnie i wczołguje się pod łóżko. Ja za to, szybko siadam na nim biorąc do ręki telefon i udaję, że coś na nim robię.
Do pokoju ktoś puka, po czym wchodzi. Jest to mama. Spinam się, gdy przeczesuje wzrokiem pokój. Nie widząc niczego podejrzanego, oznajmia:
- Jedziemy z tatą na zakupy. Chcesz coś?
- Nie. - staram się, aby mój głos brzmiał normalnie. W myślach już odliczam sekundy do wyjścia mojej rodzicielki. I w końcu przestaję, bo tak się dzieje. Zostajemy z Wellim sami w domu.
Chłopak szybko wyczołguje się spod łóżka i robi zbolała minę. Ja za to uśmiecham się cwaniacko.
- Gdybyś przyszedł kilkanaście minut później, spokojnie mógłbyś wejść przez drzwi, nie narażając swojego życie. - mówię mu tą wspaniałą wiadomość, za co dostaję pięścią w ramię od Wellingera.
- Musimy pogadać. - oznajmia po chwili milczenia. Wypowiada te same, a przynajmniej o tym samym znaczeniu, słowa, które powiedziałam Durmowi.
- O czym?
- O Eriku. - czemu nie chciał ze mną pogadać po wydarzeniach na placu? Może z tego samego powodu, co ja, czyli nie chciał do tego wracać.
- Dobra. - odpowiadam niepewnie.
- Chyba chcesz wiedzieć, jak się poznaliście? - pyta, na co kiwam głową. Bierze mnie za rękę i prowadzi zdziwioną na dwór.
Stajemy przy płocie i wychylamy się przez niego. Naprzeciwko, jak i obok nas znajdują się domki jednorodzinne. Andi pokazuje mi na dom po prawej, który jest po drugiej stronie.
Jest żółtego koloru, z bordowym dachem. Wokół znajduje się ogród i mogę dostrzec część bramki wystającą zza tył budynku.
Kolejny obraz jak element układanki staje mi przed oczami.
Staję przed lustrem. Moja kremowa, letnia sukienka, sięgająca do kolan, ponownie znajduje się na mnie. Tak dawno jej nie ubierałam, ale dzisiaj jest wyjątkowa okazja, a po za tym jest upał na dworze.
Przeczesuję palcami włosy, które pozostają w artystycznym nieładzie i schodzę na dół w balerinkach.
Razem z rodzicami kierujemy się do nowych sąsiadów - Durmów. Przeprowadzili się z Moguncji do Ruhpolding w tym tygodniu, więc moi wspaniałomyślni opiekunowie postanowili przywitać nowych sąsiadów.
Mama niesie świeżo upieczony sernik, a tata schłodzone wino w eleganckiej torebce. Ja zaciskam palce na materiale. Państwo Durm, poza tym, że mają uroczy domek, to mają też syna w moim wieku. I to jest powód, dla którego się stresuje, choć Andi mówi, że bez powodu. Zawsze mam jego, jak powiedział mi pewnego razu.
Moja rodzicielka dzwoni do drzwi, które po chwili się otwierają i staje w nich pani Durm. Wita nas wszystkich i zaprasza do środka. Po chwili poznajemy pana domu, który zaprasza nas na grilla za domem.
Wychodząc na dwór zauważam bramkę i piłki na trawie. Podejrzewam, że te rzeczy należą do syna i nie mylę się, bo gospodyni potwierdza moje domysły oznajmiając, że ich pociecha jest piłkarzem.
Siadamy przy stole. Rodzice już zawzięcie rozmawiają z sąsiadami, a ja z nerwów przekładam z dłoni do dłoni szklankę. Już chcę zapytać do toaletę, gdy z domu wypada zziajany blondyn.
Jego policzki są zaróżowione, włosy w nieładzie, a oddech urywany. Siada tuż obok mnie, najpierw witając się z dorosłymi, a potem przenosi swój wzrok na mnie. Dostrzegam zaciekawienie w jego błękitnych tęczówkach.
- Jestem Erik. - wyciąga do mnie dłoń, którą ujmuje i całuje. Jestem zszokowana.
- Caroline. - odpowiadam zmieszana, patrząc na rodziców. Wydają się być pod wrażeniem tego gestu.
Wkrótce wszyscy jemy smakołyki z grilla i rozmawiamy o szkole. Państwo Durm pytają mnie jak sobie radzę, a ja odpowiadam, że nieźle.
- Tylko, że musi codziennie iść na pieszo. - dodaje moja mama, według mnie, zupełnie niepotrzebnie.
- To świetnie się składa! - cieszy się mama Erika. - Erik zrobił niedawno prawo jazdy i dostał od nas auto, więc może podwozić Caroline do szkoły.
Erik uśmiecha się do mnie słodko, a ja odwzajemniam ten gest, siląc się na niewielki uśmiech.
Mrugam oczami z niedowierzania, że tak szybko odblokowałam to w swoim umyśle, na co Andreas się uśmiecha. On wie, że sobie przypomniałam.
- Oni nadal tam mieszkają? - nie muszę mówić kto, bo on doskonale wie.
- Rodzice - tak, Erik - nie, jak już wiesz. - odpowiada Welli i z powrotem kieruje się do domu. Patrzę na niego zdziwiona. - No co? To nie koniec historii, a dopiero początek. Chyba po to pojechałaś do Erika?
Jak on mnie dobrze zna.
__________________________________________________
*Werner Schuster - trener reprezentacji Niemiec w skokach narciarskich.
O wiele lepszy od poprzedniego - nie uważacie? Jest Andi (nawiasem mówiąc - bardzo mi się podoba ta scena z drzewem) i Erik, jako retrospekcja i rzeczywistość. Co prawda wcześniej miał krótko przystrzyżone włosy, ale na potrzeby opowiadania pomińmy ten fakt.
Postanowiłam dać teraz wątek z Durmem, bo jak go zobaczyłam pierwszy raz w tym roku na boisku, to po prostu musiałam! Swoją drogą - bardzo dobry mecz w zastępstwie za Piszczka (wracaj mistrzu!).
Nie rozpisuję się, bo wiem, że nikt tego nie czyta, więc do zobaczenia za tydzień!

niedziela, 5 kwietnia 2015

Wspomnienie szóste

Nazajutrz staję na przystanku busa jadącego do Monachium. Na dworze jest dość ciepło, więc mam na sobie bluzę z kapturem, a pod spodem koszulkę na krótki rękaw. Dżinsy dopełniają ten komplet.
Mimo, że stoję na przystanku, myślami jestem gdzie indziej. Cały czas rozmyślam o wczorajszym spotkaniu z Andreasem. O niedoszłym pocałunku, dziwnych wyjaśnieniach Wellingera i jego złości. To właśnie przez to spędziłam bezsenną noc. Ilekroć zmieniałam bok, ciągle miałam przed oczami błękitne tęczówki blondyna. Nawet teraz nie mogę wymazać tego wspomnienia. Prześladuje mnie i sprawia, że już tęsknię za Andim.
Gdy punktualnie przyjeżdża pojazd, wsiadam do niego bez wahania, pokazując kierowcy bilet. Znajduję wolne miejsce, zgłaśniam muzykę lecącą ze słuchawek i zamykam oczy. Jednak nie sprawia to, że nie czuję winy. To ja o siódmej rano "uciekłam" z domu zostawiając na blacie w kuchni informacje na temat godziny powrotu na kartce. I czuję się z tym podle, ale usiłuję to zagłuszyć dźwiękami muzyki.
Po dotarciu do Monachium, kieruję się na pociąg jadący na zachód Niemiec. Nie obchodzi się bez pomocy mieszkańców stolicy Bawarii, ale w końcu docieram do celu. Po drodze mijam grupkę kibiców Bayernu, którzy idą w przeciwną stronę. Domyślam się, że kierują się na stadion, ale mało mnie to interesuje. Gdyby to była Borussia, to tak zwróciłabym uwagę, ale Bayern? Andreas byłby wniebowzięty.
Czemu o nim cały czas myślę? Pytam samą siebie patrząc na zbliżający się pociąg.
Bo ci na nim zależy. Odpowiada głos w mojej głowie, ale ignoruje go i wsiadam do środka.
Mało nie brakowało, abyś uległa mu. Głos nadal mnie prześladuje, nie dając za wygraną. W drodze do wolnego miejsca to zdanie chodzi mi po głowie. Gdy w końcu siadam, czuję się fatalnie.
Poczucie winy tylko się nasiliło, tęsknota za bliskimi daje o sobie znać dwa razy mocniej, a to jedno zdanie cały czas brzmi od nowa w mojej głowie. W jednej chwili chcę krzyknąć "Stop", wysiąść i zawrócić, ale z drugiej jadę pociągiem w określonym celu. A mój cel jest przede mną. Nieubłagalnie z każdą sekundą się do mnie zbliża, a ja z każdą chwilą co raz bardziej czuję się zagubiona.
Do tej pory nie zdawałam sobie sprawy co ja robię. Nie przemyślałam tego, że mogę się zgubić, wsiąść do złego pociągu, nie mieć wystarczająco pieniędzy na powrót. Kierowałam się tylko jedną myślą. Aby choć trochę zrozumieć wczorajszy dzień, a nawet część przeszłości.
A teraz jadę na zachód Niemiec wcale nie wiedząc co mnie tam czeka. I to mnie najbardziej martwi.
Z moich rozmyślań wyrywa mnie głos kobiety informującej o czasie dojazdu do celu. Mojego celu. Rozglądam się po przedziale, ale wszyscy siedzą spokojnie skupieni na sobie. Gdyby ktoś chociaż uśmiechnął się pocieszająco do mnie, poczułabym się o wiele lepiej. Ale nic takiego się nie dzieje i nadal tkwię w swoich myślach.
Z ponurą twarzą mijam pierwsze budynki miasta. Przeważnie są to obiekty związane z przemysłem, ale trafiają się zwykłe domy. Widzę również pierwszych mieszkańców. Jak w każdym innym mieście biegną w swoje strony ignorując wszystko dookoła.
Po chwili czuję jak pociąg zwalnia a pasażerowie się zbierają. Podążam ich śladem, choć nie mam czego zbierać. Prędzej powinnam uporządkować moje myśli niż rzeczy. Nie mam żadnej walizki ze sobą, a jedynym moim bagażem jest torba na ramię, wygrzebana z jakiejś szafy.
Gdy pojazd się zatrzymuje na peronie, zwlekam się z wyjściem z niego. Znowu przez głowę przechodzi mi myśl powrotu do domu. Przeprosiłabym rodziców, Andreasa, zapomniała o wczorajszym spotkaniu z nim i wszystko byłoby po staremu. Jednak nie mogę zawrócić. Nie w tym momencie, bo jestem bardzo blisko celu. Więc wychodzę pewnym krokiem z pociągu i staję na chodniku w centrum Dortmundu.
Pierwsze co mi się rzuca w oczy to duży tłum na peronie jadący w przeciwną stronę niż mój. Jest to o tyle dziwne, bo nie widziałam w trakcie mojej podróży tylu ludzi czekający na jeden pociąg. Szybko jednak wyrzucam z głowy ten widok, bo przyjechałam tu w innym celu. Idę do kiosku i kupuję plan miasta. Gdy trzymam go już w ręku, wyciągam małą karteczkę z adresem i szukam go na mapie. Z triumfem znajduję go na krańcach planu. Sprawdzam czy jest to duża odległość od miejsca, w którym się znajduję i szukam wzrokiem taksówki.
Na szczęście znajduję ją postawioną na końcu ulicy. Dość szybkim krokiem podchodzę, jakbym się bała, że ucieknie mi sprzed nosa. Nic takiego się nie dzieje, a ja śmieję się ze swoich myśli. Kierowca jest miły i po podaniu mu adresu, od razu ruszamy. W radiu leci muzyka, która trochę mnie rozluźnia. Próbuję skupić się na tekście i jego sensie, ale nie rozumiem go. Po chwili dochodzę do wniosku, że jest w obcym języku.
Wsłuchując się w dźwięki melodii, wyglądam przez okno. Widzę same nowoczesne budynki, które szybko mijam. Uchylam okno w samochodzie i wyciągam rękę. Czuję chłodny powiew powietrza, ale jest to przyjemne uczucie. Po chwili go wyciągam i przykładam dłoń do rozgrzanego policzka. Przynosi mi to ulgę. Jednak szybko ona mija, bo palce przestają być przyjemnie ciepłe, a auto się zatrzymuje.
- Co się stało? - pytam zachrypniętym głosem mężczyznę.
- Korki, jak zwykle o tej porze. Choć dzisiaj powinny być mniejsze. - odpowiada bębniąc palcami w kierownicę w rytm muzyki.
- Dlaczego?
- Dużo osób kończy pracę o tej godzinie i wraca do domu. A przez to, że są tu długie światła dla pieszych tworzy się korek. Dodatkowo sprawę utrudniają kibice.
- Czemu? - pytam zaciekawiona zerkając na zegarek. Jest czternasta w sobotę i zaczynam rozumieć.
- Oni o tej porze jadą na stadion, a że jest ich dość sporo, to tworzą dodatkowy ruch, czyli dłuższy korek. Na szczęście dzisiaj będzie trochę krócej. - oznajmia kierowca, w tym samym czasie, gdy kończy się korek i ruszamy.
- Dlaczego krócej? - zadaję mu pytanie z niepokojem.
- Dzisiaj tutejsza drużyna, czyli Borussia Dortmund, gra na wyjeździe z Bayernem w Monachium. Mam nadzieję, że wygra, bo Bayern nie jest ostatnio w formie, a oni... - zaczyna swój monolog mężczyzna, ale ja już go nie słucham. Przyjechałam tu bez sensu.
To jedno zdanie tkwi w mojej głowie i uparcie nie chce z niej wyjść. Irytacja pojawia się po chwili. Nie po to jechałam taki kawał drogi, aby teraz wracać z niczym.
- Przepraszam. - przerywam wypowiedź kierowcy. - Może mnie pan tutaj wysadzić? - wskazuję na centrum handlowe znajdujące się kilka przecznic dalej.
- Oczywiście. - odpowiada i zawozi mnie pod wskazane miejsce.
Po zapłaceniu taksówkarzowi, staję ponownie na dortmundzkiej ziemi. Przyjechałam tu bez sensu. Przyjechałam tu bez...
- Dosyć! - mówię cicho sama do siebie. Zerkam na boki, sprawdzając czy nikt nie zobaczył tego. Na szczęście, nikt nie zwraca uwagi na brunetkę stojącą po środku chodnika. Oddycham z ulgą.
Patrzę na centrum handlowe znajdujące się przede mną. Nie wahając się ani chwilę, kieruję się w tym kierunku. Sama nie wiem, po co tam idę. Może, żeby się schronić przed ciemnymi chmurami, zbierające się nad Dortmundem lub żeby zająć czymś innym myśli.
Przebywam pół drogi od zaplanowanej, gdy słyszę swoje imię z naprzeciwka. Staję na moment i się rozglądam. Po chwili widzę czarnowłosą dziewczynę mojego wzrostu, która idzie prosto do mnie i przytula mnie jak Andi kilkanaście dni temu.
- Caro! Jak cieszę się, że cię widzę! - mówi szczęśliwym głosem dziewczyna. - Nie wiedziałam, że już wyszłaś ze szpitala... - urywa na chwilę, patrząc uważnie na mnie. Chyba widzi lekkie zdziwienie na mojej twarzy, ale komentuje tego. - W sumie niewiele wiem o twoim pobycie w szpitalu.
- To może dlatego nie wiesz, że niczego nie pamiętam. - silę się na niewielki uśmiech. Teraz to ja widzę szok na jej twarzy, co mnie nie widzi.
- To ja, Julia. - przedstawia się z nadzieją, że pamiętam, ale ja tylko kręcę przecząco głową. - Razem gramy w drużynie piłki ręcznej w tym właśnie mieście. - pokazuje ręką na otoczenie.
- Wiem, że grałam w ręczną. - odpowiadam ze spokojem. - Znasz może Erika?
- No jasne. - mówi Julia i uśmiecha się mocno, co mi się nie podoba.
- Masz jego numer? - pytam, piorunując ją wzrokiem. To mi przypomina, że sama mam telefon przy sobie. 
Dyskretnie do wyjmuję i patrzę na powiadomienia. Dziesięć nieodebranych połączeń od rodziców i piętnaście od Andreasa. Nie jest dobrze. Powiedziałabym, że jest fatalnie, bo już oczami wyobraźni widzę reprymendę, jaką dostanę od rodziców.
- No jasne. - odpowiada, nie przestając się uśmiechać, co mnie jeszcze bardziej irytuje. Podaje mi numer, a ja go zapisuję na kartce. Zapada pomiędzy nami niezręczna cisza, którą przerywa czarnowłosa, oznajmująca mi, że musi wracać do domu. Żegnam się z nią i zostaję sama pośród tłumu przemieszczających się ludzi. Szukam wolnej ławki, po czym na niej siadam i ukrywam twarz w dłoniach.

- Caroline! - woła mnie blondyn, na co się odwracam z uśmiechem. - Bordowa czy granatowa? - pyta zerkając na koszule trzymane w rękach. Siadam na pobliskim pufie i się zastanawiam.
- Chyba bordowa. - odpowiadam po chwili wahania.
- Okay, to wezmę granatową. - oznajmia, uśmiechając się do mnie chytrze.
- Andi, ty dupku! - śmieję się, podczas gdy Wellinger rzuca mi bordową odzieżą we mnie. Patrzę na niego spode łba, ale odnoszę ją na miejsce.
- Ale co ty miałabyś za życie, bez takiego dupka jak ja. - zarzuca mi swoją rękę na szyję i razem kierujemy się do kasy.

Wcale nie wiem, czy to jest moje wyobrażenie czy też retrospekcja, tego co było kilka lat temu. Widzę piętnastoletnich przyjaciół wygłupiających się w przebieralni, a nie parę dorosłych ludzi bawiących się na placu zabaw dla dzieci. Jednak łączy ich ta sama dziecinność. Ciężko wzdycham, wracając do rzeczywistości.
Julia ma gdzie wracać do domu. A ja? Ruhpolding jest oddalone o setki kilometrów od Dortmundu. Jest w zupełnie innej części Niemiec, w innymi landzie. Zanim wsiądę do pociągu, zanim dojadę będzie wieczór, a nawet noc. Po raz kolejny raz uświadamiam sobie, że ta wycieczka to był błąd. Taka moja głupia zachcianka. Nie poinformowałam nikogo, bo myślałam, że sobie poradzę z tym wszystkim. Błąd, Caroline. Mogłam chociaż pojechać z Andreasem. Nie, bo to głównie on sprawił, że tu się znalazłam. W obcym mieście, tak daleko położonym od Wellingera. Błąd, Caroline.
Cały dzisiejszy dzień to seria błędów. Zaczynając od wymknięcia się z domu, kończąc na samotnym siedzeniu na ławce przed centrum handlowym. A teraz do tego doszedł brak parasolki, gdy czuję grube krople wody na skórze. Staram się to ignorować od czasu, gdy zaczyna niemiłosiernie lać. Biegnę z całych sił do centrum, ale i tak jestem cała przemoczona, gdy docieram do środka. Kieruję się do toalety, powstrzymując się od płaczu. Jedyne, co teraz chcę, to porządnie się wypłakać.
Otwieram drzwi i wchodzę do środka. Patrzę w lustro, obserwując swoje przemoczone włosy i ubranie. Na widok tego nie wytrzymuję. Wybucham płaczem, ignorując kobiety znajdujące się w kabinach. Rozglądam się za papierem do rąk, ale widzę tylko suszarki. Prycham i szukam w torebce chusteczek, choć wiem, że ich nie zabrałam.
Obserwuję jak nieznajoma blondynka podaje mi chusteczkę, za co jej dziękuję lekkim uśmiechem. Wycieram oczy i wydmuchuję nos. Wyciągam telefon i drżącymi rękoma szukam tego jednego numeru. Po chwili wahania wybieram go, a gdy słyszę głos po drugiej stronie, mówię tylko:
- Andi.
I ponownie wybucham płaczem.

Cały ten rozdział to jeden, wielki niewypał. Nie wyszedł mi, więc krytyka jak najbardziej zasłużona. Nie dość, że z poślizgiem, to jeszcze takiej słabej jakości. Przepraszam i obiecuję poprawę w następnym rozdziale! Mało w nim Andreasa i Erika, ale tu chciałam się skupić na Caroline. Nie wyszło mi, niestety i przepraszam znowu...
Jeśli ktoś jeszcze nie zajrzał to zapraszam - moje nowe opowiadanie, a na nim już prolog! Mile widziane opinie w postaci komentarzy.

PS Moje spóźnione życzenia Andi z powodu zmiany statusu z singla na w związku - szczęścia, kochany!