Obserwuję jak ostatnia osoba z mojej rodziny opuszcza salę. Zostaję tylko ja i Andreas. A raczej ja i ciało Andiego, bo jego umysł jest zajęty lampieniem się w ekran telefonu. Uśmiecha się od czasu do czasu, klnie pod nosem a czasem po prostu marszczy brwi. Wzdycham i zamykam oczy.
Od mojego wybudzenia, czyli od tygodnia, przychodzi wiele osób, których imion ciągle nie mogę zapamiętać. Wiem jednak, że większość z nich to moja rodzina. Przynajmniej tak uważają, a ja im wierzę. Często też widzę Andreasa, Erika i Lisę. Ta ostatnia osoba jest krótko u mnie, ale dosyć często. Podaje się za moją przyjaciółkę a Wellinger to potwierdza. Podobno znamy się od małego i chodziłyśmy razem do szkoły. Ja, oczywiście, tego nie pamiętam.
Czasami Lisa przynosi różne rzeczy związane ze mną i z nią. Czasami są to zdjęcia a raz zeszyty, w których bazgrałyśmy, jak byłyśmy małe. Jednak fotografii jest znacznie więcej. Przedstawiają one różne okresy naszego dzieciństwa i dojrzewania. Jak kończyłyśmy podstawówkę, gimnazjum, liceum, wygrałyśmy szkolną olimpiadę sportową. Jedno zdjęcie jest jednak dla mnie wyjątkowe. Ja z moją przyjaciółką stoimy na piasku trzymając w rękach wiaderka oraz łopatki i uśmiechamy się do obiektywu szczerząc zęby. Widać u nas prawdziwe, niewinne uśmiechy i chyba to mnie najbardziej w tym urzeka. Na niektórych zdjęciach towarzyszy nam chłopak o blond włosach, błękitnych tęczówkach i szerokim uśmiechu. Gdy po raz pierwszy go zobaczyłam na zdjęciach, od razu wiedziałam, że to Andreas.
- Andreas. - odzywam się właśnie do niego, chłopca z fotografii. Unosi głowę znad telefonu. - Co ty tam robisz?
- Oglądam mecz. - odpowiada z powagą, ale jego oczy pozostają wesołe. - Borussia prowadzi z Bayernem. - dodaje gorzko.
Uśmiecham się triumfalnie.
Andi jest zagorzałym fanem Bayernu Monachium a Erik gra w Borussii Dortmund. Do tej pory ten pierwszy nie może się pogodzić z wyborem tego drugiego. Dostałam nawet zdjęcie małego Welliego w koszulce klubu stolicy Bawarii. Gdy mu je pokazałam, poprosił mnie o odbitkę. Twierdził, że może dzięki temu przyjmą go do oficjalnego fanklubu bawarskiej drużyny. Jego wywód skomentowałam salwą śmiechu, za co się na mnie śmiertelnie obraził. A wtedy się nauczyłam jednej rzeczy. Nigdy, ale to nigdy, nie naśmiewaj się z powyższego klubu ani z przywiązania do niego Andreasa.
- Gra Erik? - pytam, gdy znowu skupia się na meczu.
Kiwa głową, a kąciki jego ust unoszą się nieznacznie:
- Na razie jest niewidoczny na boisku jak śnieg na dworze.
- To było niemiłe, Andreas. - oznajmiam w tej samej chwili, gdy blondyn gwałtownie wstaje z krzesła. Unosi do góry ręce i głowę w podzięce dla kogoś. Domyślam się, że jego ukochana drużyna wyrównała i nie mylę się.
- Robben* wyrównał! - mówi podniesionym, ale podekscytowanym głosem.
Wszystko jest okay, gdyby nie fakt, że po chwili przychodzi zirytowana pielęgniarka i wygania z mojego pokoju młodego Wellingera, wschodzącą gwiazdę skoków narciarskich, pod pretekstem zakłócania ciszy. Wychodząc chłopak patrzy na mnie i nieznacznie mi macha na pożegnanie.
Zostaję sama.
Andreas Wellinger, jak dowiedziałam się trzy dni po obudzeniu się, jest skoczkiem narciarskim i całkiem dobrze mu idzie. Chwalił się nie raz, że jest najmłodszy w kadrze seniorskiej. Teraz, gdy jest wiosna a sezon się skończył, czeka na Letnie Grand Prix, czyli letnią wersję Pucharu Świata. A gdy nie ma skoków, to w całości oddaje się piłce nożnej jak dzisiaj.
Do teraz nie rozumiem co go fascynuje w tych całych skokach, ale wolę przemilczeć kwestię mojego gustu. Dla mnie to są faceci, lub kobiety, którzy narażają swoje zdrowie skacząc z ileś tam metrów nad ziemią z dwoma, drewnianymi deskami przypiętymi do nóg. Plus przyjmują nienaganną sylwetkę w locie jakby to miało im pomóc się nie zabić. Gratuluję pomysłu wymyślenia tego sportu.
Przymykam powieki usiłując zasnąć, ale bez skutku. Jestem rozbudzona i nie odpłynę do krainy Morfeusza przez następną godzinę. Pozostaje mi tylko zająć się czymś dopóki nie będę znużona.
Otwieram oczy i sięgam lewą ręką po mały karton, w którym znajdują się wszystkie rzeczy od Lisy. Podnoszę różne przedmioty i zdjęcia szukając tej jednej rzeczy. Z triumfem wyciągam fotografię. Znowu wpatruję się w dwie, uśmiechnięte dziewczynki: brunetkę i blondynkę. Obejmujemy się na tle placu zabaw. Stoimy w piaskownicy, a za nami znajdują się huśtawki. Dopiero teraz zauważam tam grupkę chłopców w tym samym wieku co ja i Lisa. Jestem niemal pewna, że za nimi jest zjeżdżalnia. Taka duża, czerwona, do której każde dziecko od razu podbiega po przyjściu na plac.
Wytrzeszczam oczy na tą myśl, ale nie jest ona domysłem a raczej wspomnieniem. I gdy już chcę odłożyć zdjęcie, widzę dokładnie tą samą scenę co na fotografii.
Od mojego wybudzenia, czyli od tygodnia, przychodzi wiele osób, których imion ciągle nie mogę zapamiętać. Wiem jednak, że większość z nich to moja rodzina. Przynajmniej tak uważają, a ja im wierzę. Często też widzę Andreasa, Erika i Lisę. Ta ostatnia osoba jest krótko u mnie, ale dosyć często. Podaje się za moją przyjaciółkę a Wellinger to potwierdza. Podobno znamy się od małego i chodziłyśmy razem do szkoły. Ja, oczywiście, tego nie pamiętam.
Czasami Lisa przynosi różne rzeczy związane ze mną i z nią. Czasami są to zdjęcia a raz zeszyty, w których bazgrałyśmy, jak byłyśmy małe. Jednak fotografii jest znacznie więcej. Przedstawiają one różne okresy naszego dzieciństwa i dojrzewania. Jak kończyłyśmy podstawówkę, gimnazjum, liceum, wygrałyśmy szkolną olimpiadę sportową. Jedno zdjęcie jest jednak dla mnie wyjątkowe. Ja z moją przyjaciółką stoimy na piasku trzymając w rękach wiaderka oraz łopatki i uśmiechamy się do obiektywu szczerząc zęby. Widać u nas prawdziwe, niewinne uśmiechy i chyba to mnie najbardziej w tym urzeka. Na niektórych zdjęciach towarzyszy nam chłopak o blond włosach, błękitnych tęczówkach i szerokim uśmiechu. Gdy po raz pierwszy go zobaczyłam na zdjęciach, od razu wiedziałam, że to Andreas.
- Andreas. - odzywam się właśnie do niego, chłopca z fotografii. Unosi głowę znad telefonu. - Co ty tam robisz?
- Oglądam mecz. - odpowiada z powagą, ale jego oczy pozostają wesołe. - Borussia prowadzi z Bayernem. - dodaje gorzko.
Uśmiecham się triumfalnie.
Andi jest zagorzałym fanem Bayernu Monachium a Erik gra w Borussii Dortmund. Do tej pory ten pierwszy nie może się pogodzić z wyborem tego drugiego. Dostałam nawet zdjęcie małego Welliego w koszulce klubu stolicy Bawarii. Gdy mu je pokazałam, poprosił mnie o odbitkę. Twierdził, że może dzięki temu przyjmą go do oficjalnego fanklubu bawarskiej drużyny. Jego wywód skomentowałam salwą śmiechu, za co się na mnie śmiertelnie obraził. A wtedy się nauczyłam jednej rzeczy. Nigdy, ale to nigdy, nie naśmiewaj się z powyższego klubu ani z przywiązania do niego Andreasa.
- Gra Erik? - pytam, gdy znowu skupia się na meczu.
Kiwa głową, a kąciki jego ust unoszą się nieznacznie:
- Na razie jest niewidoczny na boisku jak śnieg na dworze.
- To było niemiłe, Andreas. - oznajmiam w tej samej chwili, gdy blondyn gwałtownie wstaje z krzesła. Unosi do góry ręce i głowę w podzięce dla kogoś. Domyślam się, że jego ukochana drużyna wyrównała i nie mylę się.
- Robben* wyrównał! - mówi podniesionym, ale podekscytowanym głosem.
Wszystko jest okay, gdyby nie fakt, że po chwili przychodzi zirytowana pielęgniarka i wygania z mojego pokoju młodego Wellingera, wschodzącą gwiazdę skoków narciarskich, pod pretekstem zakłócania ciszy. Wychodząc chłopak patrzy na mnie i nieznacznie mi macha na pożegnanie.
Zostaję sama.
Andreas Wellinger, jak dowiedziałam się trzy dni po obudzeniu się, jest skoczkiem narciarskim i całkiem dobrze mu idzie. Chwalił się nie raz, że jest najmłodszy w kadrze seniorskiej. Teraz, gdy jest wiosna a sezon się skończył, czeka na Letnie Grand Prix, czyli letnią wersję Pucharu Świata. A gdy nie ma skoków, to w całości oddaje się piłce nożnej jak dzisiaj.
Do teraz nie rozumiem co go fascynuje w tych całych skokach, ale wolę przemilczeć kwestię mojego gustu. Dla mnie to są faceci, lub kobiety, którzy narażają swoje zdrowie skacząc z ileś tam metrów nad ziemią z dwoma, drewnianymi deskami przypiętymi do nóg. Plus przyjmują nienaganną sylwetkę w locie jakby to miało im pomóc się nie zabić. Gratuluję pomysłu wymyślenia tego sportu.
Przymykam powieki usiłując zasnąć, ale bez skutku. Jestem rozbudzona i nie odpłynę do krainy Morfeusza przez następną godzinę. Pozostaje mi tylko zająć się czymś dopóki nie będę znużona.
Otwieram oczy i sięgam lewą ręką po mały karton, w którym znajdują się wszystkie rzeczy od Lisy. Podnoszę różne przedmioty i zdjęcia szukając tej jednej rzeczy. Z triumfem wyciągam fotografię. Znowu wpatruję się w dwie, uśmiechnięte dziewczynki: brunetkę i blondynkę. Obejmujemy się na tle placu zabaw. Stoimy w piaskownicy, a za nami znajdują się huśtawki. Dopiero teraz zauważam tam grupkę chłopców w tym samym wieku co ja i Lisa. Jestem niemal pewna, że za nimi jest zjeżdżalnia. Taka duża, czerwona, do której każde dziecko od razu podbiega po przyjściu na plac.
Wytrzeszczam oczy na tą myśl, ale nie jest ona domysłem a raczej wspomnieniem. I gdy już chcę odłożyć zdjęcie, widzę dokładnie tą samą scenę co na fotografii.
Idę wraz z mamą w stronę wejścia na plac zabaw jednocześnie trzymając ją za rękę. Jestem podekscytowana tym, że ponownie będę mogła się pobujać na tej huśtawce.
Chodzimy tu codziennie po przedszkolu, czyli od kiedy się wprowadziliśmy. Każdego dnia bujam się na tej samej żółtej huśtawce. Z kolejnym razem mam wrażenie, że jestem bliżej nieba. I tym razem, gdy jestem w powietrzu wyciągam rękę by go dosięgnąć. Jednak po chwili słyszę ostrzegawczy głos mamy:
- Caroline, trzymaj się dwiema rączkami sznurków!
Posłusznie opuszczam dłoń z powrotem łapiąc się linki. Gdy znajduję się blisko ziemi, zeskakuję z siodełka. Wtedy zauważam dziewczynkę bawiącą się w piaskownicy.
Widzę ją po raz pierwszy, jednak czuję rosnącą radość z faktu, że znalazłam pierwszą koleżankę w moim wieku. Podbiegam do mamy, biorę łopatkę oraz wiaderko i dołączam do niej. Siadam obok niej w piasku brudząc swoją błękitną sukienkę i wtedy mnie zauważa. Jej piwne wydają z siebie dziwny błysk, wąskie usta wykrzywiają się w szerokim uśmiechu a blond włosy lśnią w słońcu. Są bardzo jasne, niemal białe.
- Cześć! Jestem Lisa! - wita się ze mną wyciągając do mnie oblepioną piaskiem rękę. - Zrobimy razem babki z piasku? Takie wysokie aż do nieba! - pokazuje palcem na błękitne niebo
- Tak! - nie waham się w ogóle, tylko ściskam jej dłoń. - Mam na imię Caroline. Niedawno tu się wprowadziłam, a ty? - pytam nabierając piasek do wiaderka.
- Ja tu mieszkam od urodzenia. - oznajmia z lekką dumą w głosie. - Fajnie tu jest, ale chłopaki strasznie tu rozrabiają. - wskazuje na grupkę chłopców tłoczących się pod huśtawkami. Są w naszym wieku. - Czasami, gdy robię zamek z piasku, niszczą mi go! - kończy Lisa smutnym głosem.
Po wysłuchaniu jej historii, łapię ją za nadgarstek i pocieszam:
- Nie martw się. Razem obronimy twój zamek. - uśmiecham się do niej a ona mnie naśladuje.
Od tamtego dnia codziennie lepimy babki i bronimy zamki przed chłopakami.
Chodzimy tu codziennie po przedszkolu, czyli od kiedy się wprowadziliśmy. Każdego dnia bujam się na tej samej żółtej huśtawce. Z kolejnym razem mam wrażenie, że jestem bliżej nieba. I tym razem, gdy jestem w powietrzu wyciągam rękę by go dosięgnąć. Jednak po chwili słyszę ostrzegawczy głos mamy:
- Caroline, trzymaj się dwiema rączkami sznurków!
Posłusznie opuszczam dłoń z powrotem łapiąc się linki. Gdy znajduję się blisko ziemi, zeskakuję z siodełka. Wtedy zauważam dziewczynkę bawiącą się w piaskownicy.
Widzę ją po raz pierwszy, jednak czuję rosnącą radość z faktu, że znalazłam pierwszą koleżankę w moim wieku. Podbiegam do mamy, biorę łopatkę oraz wiaderko i dołączam do niej. Siadam obok niej w piasku brudząc swoją błękitną sukienkę i wtedy mnie zauważa. Jej piwne wydają z siebie dziwny błysk, wąskie usta wykrzywiają się w szerokim uśmiechu a blond włosy lśnią w słońcu. Są bardzo jasne, niemal białe.
- Cześć! Jestem Lisa! - wita się ze mną wyciągając do mnie oblepioną piaskiem rękę. - Zrobimy razem babki z piasku? Takie wysokie aż do nieba! - pokazuje palcem na błękitne niebo
- Tak! - nie waham się w ogóle, tylko ściskam jej dłoń. - Mam na imię Caroline. Niedawno tu się wprowadziłam, a ty? - pytam nabierając piasek do wiaderka.
- Ja tu mieszkam od urodzenia. - oznajmia z lekką dumą w głosie. - Fajnie tu jest, ale chłopaki strasznie tu rozrabiają. - wskazuje na grupkę chłopców tłoczących się pod huśtawkami. Są w naszym wieku. - Czasami, gdy robię zamek z piasku, niszczą mi go! - kończy Lisa smutnym głosem.
Po wysłuchaniu jej historii, łapię ją za nadgarstek i pocieszam:
- Nie martw się. Razem obronimy twój zamek. - uśmiecham się do niej a ona mnie naśladuje.
Od tamtego dnia codziennie lepimy babki i bronimy zamki przed chłopakami.
Wstaję z łóżka i kieruję się do lustra znajdującego się w łazience. Czasami pielęgniarki pomagają mi z dojściem do tego pomieszczenia jakbym miała problemy z nogami.
Ja mam problem z głową, nie z nogami.
Rozglądam się na boki szukając jakiejkolwiek obecności pielęgniarek, lekarek, ale jest pusto. Wchodzę do środka zamykając cicho drzwi. Powoli podchodzę do lustra nie wiedząc czego się spodziewać.
Patrząc na zdjęcia widziałam siebie jako szczęśliwą nastolatkę o jasnej karnacji, pełnych ustach będące zawsze skierowane ku górze, ciekawe świata piwne oczy i lekkich rumieńcach na policzkach. Jednak nie widziałam siebie teraz, co mnie lekko przeraża. Za każdym razem przebywając w pokoju z lustrem, unikałam go jak ognia. Starałam się nie patrzeć w swoje odbicie i udawało mi się to.
Teraz czas to zmienić. Przenoszę wzrok z podłogi na lustro. Widzę dziewczynę o chorobliwie jasnej skórze, brązowych, lekko falowanych włosach sięgających do łopatek, pustych, pozbawionych błysku tęczówkach, spierzchniętych wargach i szczupłej sylwetce. Jest ubrana w nieskazitelnie białą koszulę a zamiast prawej ręki ma gips.
Wyglądam jak trup. Moja pierwsza myśl chyba idealnie opisuje mój wygląd fizyczny. Kompletnie nie pasuję do tej wesołej sześciolatki z mojego wspomnienia.
Dlaczego?
Gwałtownie odwracam się od swojego odbicia, ale napotykam wysoką blondynkę wpatrującą się prosto we mnie. Widząc mój wzrok lekko przechyla głowę na bok.
- Trochę makijażu i z powrotem będziesz przebojową Caroline. - oznajmia dziewczyna.
Unoszę kąciki ust ku górze.
- Cześć Lisa.
- Co ty tu robisz? Powinnaś odpoczywać. - pyta oburzona przyjaciółka.
Wzruszam ramionami.
- Poszłam się przejść. - wyjaśniam spokojnie kierując się do drzwi łazienki. Lisa podąża za mną. - Zwłaszcza po tym jak przeglądałam zdjęcia, na których wyglądam zupełnie inaczej. - przechodzę przez korytarz z powrotem do pokoju. - Co się zmieniło, Lisa? - pytam ponownie kładąc się na łóżku.
- To przez szpital. - odpowiada blondynka po dłuższej chwili. - Czasami wydaje mi się, że zabiera całą naszą pozytywną energię. Na pewno odzyskasz ją, gdy wyjdziesz z tego okropnego miejsca.
- Mam taką nadzieję, Lisa. - zgadzam się z nią. Po chwili zmieniam temat. - Pamiętasz to zdjęcia w piaskownicy? - kiwa głową. - Przypomniałam sobie. Pamiętam jak cię spotkałam i obiecałam, że obronimy zamki z piasku przed chłopakami.
- Przed bandą Andreasa. - poprawia mnie Lisa. Unoszę brew na co ona patrzy na mnie dziwnie. - Nie mówił ci o tym, że też się poznaliście na tym placu zabaw?
Ja mam problem z głową, nie z nogami.
Rozglądam się na boki szukając jakiejkolwiek obecności pielęgniarek, lekarek, ale jest pusto. Wchodzę do środka zamykając cicho drzwi. Powoli podchodzę do lustra nie wiedząc czego się spodziewać.
Patrząc na zdjęcia widziałam siebie jako szczęśliwą nastolatkę o jasnej karnacji, pełnych ustach będące zawsze skierowane ku górze, ciekawe świata piwne oczy i lekkich rumieńcach na policzkach. Jednak nie widziałam siebie teraz, co mnie lekko przeraża. Za każdym razem przebywając w pokoju z lustrem, unikałam go jak ognia. Starałam się nie patrzeć w swoje odbicie i udawało mi się to.
Teraz czas to zmienić. Przenoszę wzrok z podłogi na lustro. Widzę dziewczynę o chorobliwie jasnej skórze, brązowych, lekko falowanych włosach sięgających do łopatek, pustych, pozbawionych błysku tęczówkach, spierzchniętych wargach i szczupłej sylwetce. Jest ubrana w nieskazitelnie białą koszulę a zamiast prawej ręki ma gips.
Wyglądam jak trup. Moja pierwsza myśl chyba idealnie opisuje mój wygląd fizyczny. Kompletnie nie pasuję do tej wesołej sześciolatki z mojego wspomnienia.
Dlaczego?
Gwałtownie odwracam się od swojego odbicia, ale napotykam wysoką blondynkę wpatrującą się prosto we mnie. Widząc mój wzrok lekko przechyla głowę na bok.
- Trochę makijażu i z powrotem będziesz przebojową Caroline. - oznajmia dziewczyna.
Unoszę kąciki ust ku górze.
- Cześć Lisa.
- Co ty tu robisz? Powinnaś odpoczywać. - pyta oburzona przyjaciółka.
Wzruszam ramionami.
- Poszłam się przejść. - wyjaśniam spokojnie kierując się do drzwi łazienki. Lisa podąża za mną. - Zwłaszcza po tym jak przeglądałam zdjęcia, na których wyglądam zupełnie inaczej. - przechodzę przez korytarz z powrotem do pokoju. - Co się zmieniło, Lisa? - pytam ponownie kładąc się na łóżku.
- To przez szpital. - odpowiada blondynka po dłuższej chwili. - Czasami wydaje mi się, że zabiera całą naszą pozytywną energię. Na pewno odzyskasz ją, gdy wyjdziesz z tego okropnego miejsca.
- Mam taką nadzieję, Lisa. - zgadzam się z nią. Po chwili zmieniam temat. - Pamiętasz to zdjęcia w piaskownicy? - kiwa głową. - Przypomniałam sobie. Pamiętam jak cię spotkałam i obiecałam, że obronimy zamki z piasku przed chłopakami.
- Przed bandą Andreasa. - poprawia mnie Lisa. Unoszę brew na co ona patrzy na mnie dziwnie. - Nie mówił ci o tym, że też się poznaliście na tym placu zabaw?
__________________________________________________
* Arjen Robben (inaczej Łysy z Bayernu) - pomocnik Bayernu Monachium