Od naszego przyjazdu minął tydzień, a ja nadal nie mogę się pogodzić z tym stanem rzeczy. Z dala od Erika, jego uśmiechu i pewności siebie. Mam dziwną pustkę w sercu i nie wiem czym mogłabym ją zapełnić.
Często myślę, czym ten dom się różni od szpitala. Okay, jest bogatszy w kolory, mam własny pokój i łazienkę w jednym. Nie muszę leżeć obok kroplówki, która powoduje u mnie odruchy wymiotne, nie jestem pod stałą obserwacją. Jednak na każdym kroku widzę, jak wszyscy zachowują się tak, jak pielęgniarki w szpitalu. Traktują mnie jak osobę niepełnosprawną fizycznie, nie umysłowo. Ciągle widzę moją nadopiekuńczą mamę, wiecznie pytającego tatę "Potrzebujesz czegoś?" oraz Andreasa, który na szczęście nie zmienił się w ogóle. Nie zmienia to jednak faktu, że nie odczuwam dużej różnicy pomiędzy tymi miejscami.
A najgorsza jest prawda. Prawda, którą skrywają wszyscy domownicy. Ukryta prawda, niepokojąca najbardziej. Wcale nie wiesz czy jest ona dobra czy zła. Żyjesz tylko złudzeniami jakie ci inni sprawiają, czyli "Wszystko okay, Caroline. Odpoczywaj.".
To właśnie główny powód mojego zamknięcia się w sobie. Praktycznie nie rozmawiam z rodzicami, a jeśli już to tylko na najistotniejsze tematy. Choć boli mnie to, nie pokazuje im tego. Po co? Znowu mnie obejdą pustymi słowami, a ja tego nie chcę. Chcę prawdy. Nawet tej najgorszej.
Jedyną osobą, z którą chętnie rozmawiam jest Welli. On jako jedyny powoduje uśmiech na mojej twarzy. Potrafi mnie rozśmieszyć do łez, ale też wysłuchać moich narzekań na zakazu rodziców, typu nie wychodź na dwór, nie przemęczaj się. I choć on też ukrywa to samo, co rodzice, to staram się to ignorować. Próbuje być moim przyjacielem, a ja jego. Tak jak przez kilkanaście minionych lat, powiedział mi Andi.
Skoczek odwiedza mnie prawie codziennie, co umożliwia mi chwilowe zapomnienie o Eriku. Często oprowadza mnie po Ruhpolding pokazując przedszkole, podstawówkę, gimnazjum, liceum, skocznię, boisko od nogi tutejszej drużyny i wiele innych rzeczy. Z każdym miejscem opowiada mi zupełnie inną, niepokrewną od poprzedniej historię. O tym to jak wagarowaliśmy na każdym niemieckim przez całą pierwszą klasę w liceum, zrobiliśmy pierwsze graffiti na murach prowadzących do szkoły, wylądowaliśmy po raz pierwszy na dywaniku u dyrektora a przede wszystkim o mnie. Jaka byłam, z kim się przyjaźniłam, kogo nienawidziłam, którego z nauczycieli unikałam, a którego nie... Szczerze, nie pamiętam połowy z nazwisk i rzeczy, ale nie wspominam chłopakowi o tym, bo by się na mnie obraził. A on jest moją jedyną rozrywką.
Nie zmienia to jednak faktu, że tęsknię za Durmem. Czasami szukam po kanałach choćby jednej wzmianki o Borussii i o nim. I nie wiadomo ile razy bym szukała, to jestem pewna, że nie usłyszę niczego odkrywczego. Zamiast tego czekam na jakikolwiek znak od piłkarza. Nawet najkrótsze "Ok" zadowoliłoby mnie. A tak żyję w niepewności. Z każdym dniem wydaje mi się jakby Erik Durm, obrońca Borussii Dortmund, był tylko marnym wyobrażeniem czy też snem.
Muszę się jednak pogodzić z takim stanem rzeczy, jaki jest. Zacząć żyć rzeczywistością, a nie wspomnieniami. Mam ich mało i powinnam je zdobywać. Jak kolejny poziom w grze, jak podsumował Andreas. I może to banalne porównanie, ale jak najbardziej trafne. Tyle, że poziom trudności z każdym poziome się podnosi, a u mnie jest ciągle taki sam. W komputerowym świecie masz pokazane krok po kroku, a u mnie nic takiego nie ma. Są tylko wskazówki, ale czasami i one nie pomagają. A wtedy pozostaje nadzieja.
Gdy po raz kolejny do mojego pokoju puka mama, nie muszę się jej pytać o co chodzi. Po prostu wiem, że zwykle o piętnastej przychodzi Andreas. Nie mówię nic, tylko nakładam na siebie czarną bluzę z kapturem i wychodzę z pomieszcdziewczynkaa dole zastaję nonszalancko opartego o framugę drzwi wejściowych Wellingera. Kwituję tą pozę lekkim uśmiechem, po czym wychodzimy na świeże, rześkie powietrze. Kierujemy się w kierunku centrum miasta. Kompletnie nie wiem, gdzie idziemy, ale ufam mu. Prowadzi mnie bocznymi ścieżkami. Czasami pokazuje mi niektóre obiekty, które jego zdaniem zasługują na uwagę. Stare boisko piłki nożnej, hala sportowa, domy sąsiadów, których nie lubiłam, to tylko kilka z nich. Jednak większą uwagę przykuwa coś innego.
Często myślę, czym ten dom się różni od szpitala. Okay, jest bogatszy w kolory, mam własny pokój i łazienkę w jednym. Nie muszę leżeć obok kroplówki, która powoduje u mnie odruchy wymiotne, nie jestem pod stałą obserwacją. Jednak na każdym kroku widzę, jak wszyscy zachowują się tak, jak pielęgniarki w szpitalu. Traktują mnie jak osobę niepełnosprawną fizycznie, nie umysłowo. Ciągle widzę moją nadopiekuńczą mamę, wiecznie pytającego tatę "Potrzebujesz czegoś?" oraz Andreasa, który na szczęście nie zmienił się w ogóle. Nie zmienia to jednak faktu, że nie odczuwam dużej różnicy pomiędzy tymi miejscami.
A najgorsza jest prawda. Prawda, którą skrywają wszyscy domownicy. Ukryta prawda, niepokojąca najbardziej. Wcale nie wiesz czy jest ona dobra czy zła. Żyjesz tylko złudzeniami jakie ci inni sprawiają, czyli "Wszystko okay, Caroline. Odpoczywaj.".
To właśnie główny powód mojego zamknięcia się w sobie. Praktycznie nie rozmawiam z rodzicami, a jeśli już to tylko na najistotniejsze tematy. Choć boli mnie to, nie pokazuje im tego. Po co? Znowu mnie obejdą pustymi słowami, a ja tego nie chcę. Chcę prawdy. Nawet tej najgorszej.
Jedyną osobą, z którą chętnie rozmawiam jest Welli. On jako jedyny powoduje uśmiech na mojej twarzy. Potrafi mnie rozśmieszyć do łez, ale też wysłuchać moich narzekań na zakazu rodziców, typu nie wychodź na dwór, nie przemęczaj się. I choć on też ukrywa to samo, co rodzice, to staram się to ignorować. Próbuje być moim przyjacielem, a ja jego. Tak jak przez kilkanaście minionych lat, powiedział mi Andi.
Skoczek odwiedza mnie prawie codziennie, co umożliwia mi chwilowe zapomnienie o Eriku. Często oprowadza mnie po Ruhpolding pokazując przedszkole, podstawówkę, gimnazjum, liceum, skocznię, boisko od nogi tutejszej drużyny i wiele innych rzeczy. Z każdym miejscem opowiada mi zupełnie inną, niepokrewną od poprzedniej historię. O tym to jak wagarowaliśmy na każdym niemieckim przez całą pierwszą klasę w liceum, zrobiliśmy pierwsze graffiti na murach prowadzących do szkoły, wylądowaliśmy po raz pierwszy na dywaniku u dyrektora a przede wszystkim o mnie. Jaka byłam, z kim się przyjaźniłam, kogo nienawidziłam, którego z nauczycieli unikałam, a którego nie... Szczerze, nie pamiętam połowy z nazwisk i rzeczy, ale nie wspominam chłopakowi o tym, bo by się na mnie obraził. A on jest moją jedyną rozrywką.
Nie zmienia to jednak faktu, że tęsknię za Durmem. Czasami szukam po kanałach choćby jednej wzmianki o Borussii i o nim. I nie wiadomo ile razy bym szukała, to jestem pewna, że nie usłyszę niczego odkrywczego. Zamiast tego czekam na jakikolwiek znak od piłkarza. Nawet najkrótsze "Ok" zadowoliłoby mnie. A tak żyję w niepewności. Z każdym dniem wydaje mi się jakby Erik Durm, obrońca Borussii Dortmund, był tylko marnym wyobrażeniem czy też snem.
Muszę się jednak pogodzić z takim stanem rzeczy, jaki jest. Zacząć żyć rzeczywistością, a nie wspomnieniami. Mam ich mało i powinnam je zdobywać. Jak kolejny poziom w grze, jak podsumował Andreas. I może to banalne porównanie, ale jak najbardziej trafne. Tyle, że poziom trudności z każdym poziome się podnosi, a u mnie jest ciągle taki sam. W komputerowym świecie masz pokazane krok po kroku, a u mnie nic takiego nie ma. Są tylko wskazówki, ale czasami i one nie pomagają. A wtedy pozostaje nadzieja.
Gdy po raz kolejny do mojego pokoju puka mama, nie muszę się jej pytać o co chodzi. Po prostu wiem, że zwykle o piętnastej przychodzi Andreas. Nie mówię nic, tylko nakładam na siebie czarną bluzę z kapturem i wychodzę z pomieszcdziewczynkaa dole zastaję nonszalancko opartego o framugę drzwi wejściowych Wellingera. Kwituję tą pozę lekkim uśmiechem, po czym wychodzimy na świeże, rześkie powietrze. Kierujemy się w kierunku centrum miasta. Kompletnie nie wiem, gdzie idziemy, ale ufam mu. Prowadzi mnie bocznymi ścieżkami. Czasami pokazuje mi niektóre obiekty, które jego zdaniem zasługują na uwagę. Stare boisko piłki nożnej, hala sportowa, domy sąsiadów, których nie lubiłam, to tylko kilka z nich. Jednak większą uwagę przykuwa coś innego.
Jest identyczny jak ten ze zdjęć i wspomnień. Jest zjeżdżalnia, piaskownica, boisko, a przede wszystkim huśtawki. Moja żółta huśtawka. Ta sama, może nieco wyblakła, ale jest w tym samym miejscu. Siedzi na niej mała dziewczynka, która podobnie jak ja w dzieciństwie, buja się wysoko wyciągając rączkę w kierunku nieba. Natomiast na zjeżdżalni siedzi obrażony chłopczyk spoglądający na kolegów na boisku. Na ławkach siedzą kobiety, niektóre z wózkami i rozmawiają ze sobą, od czasu do czasu zerkając na dzieci.
Nie namyślając się długo łapię za rękę Andreasa, który patrzy w zupełnie innym kierunku i ciągnę go w kierunku placu zabaw. Patrzy na mnie ze zdziwieniem, ale też lekkim zdenerwowaniem. Lekceważę ten wzrok i nadal idziemy w tym samym kierunku.
Gdy dochodzimy do bramki, puszczam jego dłoń i nie czekając na Andiego, wchodzę do środka. Kieruję się na pustą huśtawkę szybkim krokiem, jakby ktoś chciał mi ją zabrać. Nie oglądam się za siebie, tylko uparcie brnę do przodu. Z zadowoleniem siadam na siodełku i z całych sił się odpycham.
Czuję jak czas staje w miejscu. Powoli unoszę się do góry wyciągając dłoń do białych chmur na błękitnym niebie. Gdy opadam z powrotem w dół przymykam oczy rozkoszując się tą chwilą, wolnością w powietrzu. Będąc już przy ziemi czuję dłonie na moich biodrach, które mnie odpychają ponownie do góry. Nie muszę otwierać oczów, aby wiedzieć, że to Andi. Cały czas jest przy mnie, podczas gdy ja unoszę się i opadam.
- Caro, może już starczy? - śmieje się Andreas, a ja kręcę przecząco głową. Chcę jak najdłużej być w takim błogim stanie.
Wellinger wzdycha i nadal mnie odpycha, co jest przyjemne, bo moje nogi mogą być w bezwładzie. Czuję się jak ta dziewczynka z wspomnień odpychana przez tatę. Mam wrażenie jakby żadne problemy czy smutki mnie nie dotyczyły. Jakbyśmy byli tylko ja i Welli.
Po dłuższym czasie stwierdzam, że mam dość. Schodzę z huśtawki i zerkam przelotnie na blondyna. Wpatruje się we mnie oczekująco, a ja ruchem głowy pokazuję mu zjeżdżalnie i sama idę w tym kierunku. Wiem, że nadal stoi w miejscu, dlatego staję i odwracam się do niego. Kręci ze zrezygnowaniem głową, ale podąża za mną.
- Skompromitujemy się, Caroline! - oznajmia, gdy wchodzę po drabince na górę. Zatrzymuję się i patrzę na niego.
- Ty już skompromitowałeś się w dzieciństwie. - rzucam mając przed oczami ucieczkę Wellingera, gdy go uderzyłam. - No chodź, wstydzioszku! - wołam będąc na górze. Patrzy na mnie spode łba, ale podąża za mną.
Gdy znajduje się na górze, łapie mnie za nadgarstek i ciągnie w kierunku samej zjeżdżalni. Każe mi usiąść na niej, po czym sam za mną siada obejmując mnie w pasie. Czuję jego oddech na swojej szyi i jest to przyjemne uczucie
- Gotowa? - pyta skoczek, a ja kiwam głową. Odpycha się i zjeżdżamy w dół śmiejąc się ze swojej dziecinności. Czuję lekki powiew we włosach, ale szybko to mija, bo sama zjeżdżalnia jest krótka. Chwilę później lądujemy na trawniku płacząc ze śmiechu. Andi przygniata mnie swoim ciałem, przez co nie mogę w pełni oddychać. Widzę tylko jego błękitne tęczówki, które zdają się pochłaniać mnie wzrokiem. Jednak dziwniejszy jest fakt, że jego oczy zbliżają się do mnie.
- Andi, co ty robisz? - cicho mówię, gdy odgarnia kosmyki włosów z mojej twarzy. Uśmiecha się, ale nie tak jak wcześniej. Tak kusząco, seksownie? Nie umiem tego stwierdzić.
Uśmiecha się do mnie.
Zrobić coś czy zostać w tej samej pozycji.
Czuję jego usta na swoich i wydaję z siebie jęk rozkoszy.
Słyszę jego równomierny oddech, może nieco przyśpieszony.
Zanurza dłoń w moich włosach, a ja zarzucam ręce na jego szyję,
Caroline, myśl!
Oplatam go nogami pogłębiając pocałunek.
Zerkam na bok, ale widzę tylko las znajdujący się za placem zabaw.
Słyszę jak szepcze ciche "Kocham Cię"
- Andreas! - usiłuję się wydostać spod jego ciała. Gdy to nie pomaga, uderzam go pięścią w pierś. Jęczy, ale odsuwa się ode mnie. Widząc moją reakcję, jego oczy wyrażają strach. Jednak nie obchodzi mnie to. - Co to miało być? Wszystko pamiętam! - rzucam oskarżycielsko w jego stronę. Unosi ręce do góry w geście kapitulacji.
- Obiecałem Erikowi, że się nie dowiesz. - wzdycha spuszczając wzrok na ziemię. - Miałaś zacząć wszystko od nowa.
- O czym ty mówisz? Chodzi mi o nas! - przerywam mu, podkreślając ostatnie słowo.
- Jakich nas, Caro? Nas nie ma. Jesteście tylko ty i Erik. - usiłuje mi wyjaśnić. Widzę, że jest zagubiony po moich słowach. A ja co mam powiedzieć? To ja próbuję sobie wszystko przypomnieć, nie on!
- Słucham? Jaki Erik? To nie on mnie całował na tym parku zabaw pod tym drzewem. - wskazuje w kierunku ławek, za którymi rosną drzewa. - To nie on sprawił, że odwzajemniłam ten pocałunek. - dodaję cicho. To nie on sprawił, że zrobiło mi się cieplej na sercu, dopowiadam w myślach.
- Cholera, to był jeden raz! Jeden, nic nie znaczący dla ciebie raz, Caroline! - unosi się Wellinger, a ja otwieram usta ze zdziwienia. - To nie ze mną, ale z Erikiem powinnaś teraz być! Nie ze mną, rozumiesz?
- Dla...dlaczego? - jąkam się widząc jego wybuch złości.
- Złamałem obietnicę. - mruczy pod nosem nadal zły blondyn, po czym mówi trochę głośniej. - Wracajmy już. - proponuje chowając ręce do kieszeni bluzy i rusza w kierunku wyjścia. Ani razu nie spogląda na mnie, a ja chcąc, nie chcąc muszę iść za nim, bo nie znam drogi do domu.
- Wiesz co, Wellinger? - pytam go, gdy go doganiam. - Mylisz się.
- W czym?
- Że nic to dla mnie nie znaczyło. - wypowiadam te słowa, zanim gryzę się w język. Szybko go wyprzedzam zostawiając go nieco z tyłu. Mam czas, żeby zastanowić się nad tą całą, dziwną sytuacją. Ale prawda jest taka, że nic nie rozumiem z tego. Słowa Andiego brzmiały jak w obcym języku, ale jedno jest pewne.
Muszę szybko odkryć prawdę.
Uśmiecha się do mnie.
Zrobić coś czy zostać w tej samej pozycji.
Czuję jego usta na swoich i wydaję z siebie jęk rozkoszy.
Słyszę jego równomierny oddech, może nieco przyśpieszony.
Zanurza dłoń w moich włosach, a ja zarzucam ręce na jego szyję,
Caroline, myśl!
Oplatam go nogami pogłębiając pocałunek.
Zerkam na bok, ale widzę tylko las znajdujący się za placem zabaw.
Słyszę jak szepcze ciche "Kocham Cię"
- Andreas! - usiłuję się wydostać spod jego ciała. Gdy to nie pomaga, uderzam go pięścią w pierś. Jęczy, ale odsuwa się ode mnie. Widząc moją reakcję, jego oczy wyrażają strach. Jednak nie obchodzi mnie to. - Co to miało być? Wszystko pamiętam! - rzucam oskarżycielsko w jego stronę. Unosi ręce do góry w geście kapitulacji.
- Obiecałem Erikowi, że się nie dowiesz. - wzdycha spuszczając wzrok na ziemię. - Miałaś zacząć wszystko od nowa.
- O czym ty mówisz? Chodzi mi o nas! - przerywam mu, podkreślając ostatnie słowo.
- Jakich nas, Caro? Nas nie ma. Jesteście tylko ty i Erik. - usiłuje mi wyjaśnić. Widzę, że jest zagubiony po moich słowach. A ja co mam powiedzieć? To ja próbuję sobie wszystko przypomnieć, nie on!
- Słucham? Jaki Erik? To nie on mnie całował na tym parku zabaw pod tym drzewem. - wskazuje w kierunku ławek, za którymi rosną drzewa. - To nie on sprawił, że odwzajemniłam ten pocałunek. - dodaję cicho. To nie on sprawił, że zrobiło mi się cieplej na sercu, dopowiadam w myślach.
- Cholera, to był jeden raz! Jeden, nic nie znaczący dla ciebie raz, Caroline! - unosi się Wellinger, a ja otwieram usta ze zdziwienia. - To nie ze mną, ale z Erikiem powinnaś teraz być! Nie ze mną, rozumiesz?
- Dla...dlaczego? - jąkam się widząc jego wybuch złości.
- Złamałem obietnicę. - mruczy pod nosem nadal zły blondyn, po czym mówi trochę głośniej. - Wracajmy już. - proponuje chowając ręce do kieszeni bluzy i rusza w kierunku wyjścia. Ani razu nie spogląda na mnie, a ja chcąc, nie chcąc muszę iść za nim, bo nie znam drogi do domu.
- Wiesz co, Wellinger? - pytam go, gdy go doganiam. - Mylisz się.
- W czym?
- Że nic to dla mnie nie znaczyło. - wypowiadam te słowa, zanim gryzę się w język. Szybko go wyprzedzam zostawiając go nieco z tyłu. Mam czas, żeby zastanowić się nad tą całą, dziwną sytuacją. Ale prawda jest taka, że nic nie rozumiem z tego. Słowa Andiego brzmiały jak w obcym języku, ale jedno jest pewne.
Muszę szybko odkryć prawdę.
Miało wyjść inaczej. Ten wątek miał być później. I nie wiem co z tym zrobię. Pomimo tego jestem dość zadowolona z tego rozdziału. Mam nadzieję, że wy też w podobnym stopniu.
Skoki się skończyły, więc zostało czekanie jeszcze 125 dni do LGP. Ktoś się wybiera do Wisły?
Aleksandra Nowek - Pod twoim komentarzem do poprzedniego posta (za co ci ogromnie dziękuję!) zadałam ci pytania dotyczące Meczu Gwiazd, ale już nie potrzebuję tych informacji :")